[Dziki Wschód Nepalu]. Dzień dwudziesty drugi – Khebang czyli w dół i w górę i w dół i w górę i w…

Posted on BLOG

Dzień dwudziesty drugi – Khebang czyli w dół i w górę i w dół i w górę i w…

12 listopada 2019

Yamphudin /2080m/ – Khebang /1850m/

 

To pierwsza noc od kilkunastu dni, kiedy śpiwór jest za ciepły. Poranne wyjście ze śpiwora nie oznacza już gwałtownej zmiany komfortu cieplnego. Niestety na wyższą temperaturę i zwiększoną ilość  tlenu w powietrzu reaguje także mój ząb. Przez noc spuchł tak, że nawet oka nie jestem w stanie otworzyć. Liczę w myslach i wychodzi na to, że do Kathmandu dojedziemy za 3 dni. A wcześniej raczej ciężko będzie liczyć na jakiegoś dentystę. Kiepsko. Zastanawiam się co tu robić. W pewnej chwili przychodzi olśnienie. Apteczka! Przecież prócz leków przeciwbólowych mamy także antybiotyki. Wybieram taki, który eliminuje bakterie. Może pomoże.
Powoli nasz trek się kończy. To juz siedemnasty dzień. Jeszcze tylko niecałe dwa. Chyba już mamy dosyć. Kończymy śniadanie. Zaglądam jeszcze do kuchni, bo ponoć jest tu warty obejrzenia piec. Faktycznie. Piękny.

Pogoda z rana oczywiście nie zawodzi. Zbieramy rzeczy i  zaraz ruszamy.

Nasz domek znajduje się na samej górze wsi. Oznacza to zejście 300 metrów tak na rozgrzewkę. Ale wpierw kilkaset metrów po równym. Yamphudin jest bardzo duże. Jesteśmy ciekawi jak wygląda, bo to pierwsza prawdziwa wioska od dawna.Domy są niewielkie, wykonane z drewna, kamieni i oblepione gliną. Obejścia są zadbane. Jest czysto, domy pomalowane, w rabatkach kwitną kwiaty.Widoki stąd bardzo ładne.Dochodzimy do starego czortenu i zaczynamy zejście w kierunku rzeki.

Idąc podziwiamy lokalną sieć wodociągową. Woda biegnie ze żródła gdzieś ponad wsią w gumowych wężach. Jest doprowadzana do kolejnych punktów czerpania. Mijamy zmyślne budowle, które pelnią funkcje rozdzielni płynącej wody. Z góry dochodzi jeden-dwa węże, a dalej woda płynie w kilku nowych, prowadzących na pola czy do domów. Kawał dobrej roboty inżynieryjnej.Ładnie tu.Bardzo często przy domach widzimy ule, wykonane z pnia drzewa. Niestety idziemy jakimś skrótem. Fakt, będzie szybciej, ale omijamy całe dolne Yamphudin, które chcieliśmy zobaczyć.Doszliśmy w końcu do rzeki.Przechodzimy na drugą stronę i trafiamy prosto na szkołę.Akurat nadchodzą pierwsi uczniowe.

Szkoła to dwa niewielkie pomieszczenia. Widać, że duży nacisk kładzie sie na podstawy języka angielskiego. W takiej szkole dzieci uczą się przez  kilka lat. Potem niestety za edukację trzeba płacić. Większość kończy wtedy naukę, bo trzeba pomóc w domu, pójść do pracy.

Zaraz za szkołą niespodzianka. Najprawdziwsza droga. Co prawda nie da się nią dojechać do cywilizacji, bo robiona jest etapami. I nie wszystkie odcinki są już ukończone.

Droga oferuje ładne widoki na rozsiane po zboczach domy, tarasy pól uprawnych i wielkie zbocza porośnięte lasami. To ciekawa odmiana po podziwianiu samych wysokogórskich krajobrazów.
Było zejście, to czas teraz podejść na przełęcz.

Z początku łagodnie, potem jednak zamienia się to w strome podejście piargiem w czynnym osuwisku z latającymi niedaleko kamieniami. Ścieżki czasem nie ma, trzeba iść po ruszających i osuwających się kamieniach. Kosztuje nas to wiele sił. Jest stromo. Tego się nie spodziewaliśmy. W końcu przełęcz. Uff… A z  niej widać czubek ośnieżony czubek Kabru…Jakby na pożegnanie wysokich gór.

A dalej od przełęczy znów zbudowana droga. Wije sie okrutnie po całym zboczu. Widać niedawno zrobiona, ale brak odwodnień i umocnień skarp sugeruje, że spłynie to wszystko z najbliższym monsunem.Na końcu zejścia przydrożny sklepik. Herbata, jakieś ciastka. Teraz czeka nas kolejne podejście.Idziemy mozolnie do góry. Z  tyłu zostaje nasza przełęcz, na  kórej byliśmy jakąś godzinkę temu.Często mijamy pojedynczo porozrzucane domy. A przy nich małe poletka z rosnącymi warzywami, ryżem czy prosem.Kiedy wdrapujemy się na kolejną przełęcz czeka na nas niemiła niespodzianka. To nie koniec podejścia. Wyżej dopiero widać kolejną, tę właściwą.O czekającej nas drodze lepiej nie myśleć za dużo. Przyjemniej jest się skupić na otaczających nas widokach.

W końcu jest. Koniec podejścia na dziś. Na przełęczy pusto, ale ledwo siadamy już pojawia się kilku miejscowych. Tak nie wiadomo skąd. Jeden z nich ma przypięty do pasa piękny tradyjny nóż kukri. A nam zostało pół godziny w dół do Khebangu.To ruszamy. Droga odbijała na drugą stronę doliny a my starym traktem idziemy wprost do wioski.I nasz cel na dziś. To dość spora wieś.Idziemy i podziwiamy. Niestety hoteliku wciaż nie ma. Khebang już za nami a my dalej schodzimy. Ponoć zaraz będzie.
To zaraz trwa już pół godziny i powoli tracę cierpliwość. Na szczęście można się uspokoić patrząc na mijane tarasy uprawne i trwające właśnie ryżowe żniwa. W końcu jest nasz dom na dziś. Ufff… A miał być taki lekki dzień…

Mimo wszystko mam pretensję do Raja, że nie uprzedził nas, że to tak daleko. Khebang przeszliśmy górną drogą. Nawet nie zrobiliśmy tam postoju. Myślałem, że będzie dziś okazja po skończonym etapie pospacerować po tej ładnej i wielkiej wiosce.  Zamiast tego wylądowaliśmy 45 minut dalej w jakimś małym przysiółku. Nie chce się nam wracać do góry, to daleko i pewnie do zmroku się  nie wyrobimy.Pozostaje nam więc podziwianie miejscowych widoków i czekanie na zamówioną kolację. Warunki dość spartańskie. Ale nie odbiegające od ogólnie przyjętego poziomu. A jutro ostatni etap naszej wedrówki.

 

nocleg znów 250rs od osoby.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *