[Dziki Wschód Nepalu]. Dzień dwudziesty ósmy – Koniec czyli ziemia z nieba.

Posted on BLOG

Dzień dwudziesty ósmy – Koniec czyli ziemia z nieba.

18 listopada 2019

Kathmandu

Dzień wylotu. Pomyślałem, że fajnie byłoby się przejść takim zwykłym miastem, bo tego chyba mi zabrakło na tym wyjeździe.

Idę trochę bez sprecyzowanego  celu w kierunku New Road.Jest wszystko to co lubię. Kolorowe stoiska z kwiatami.Zapomniane zakątki – wspomnienie starego stoiska z okularami. Pewnie wyszły z  mody…Uliczne bary, stoiska z jedzeniem, piekarnie…Pracujący na ulicy krawcy…Obok zakładów krawieckich stoisko ze świeżym mięsem.Znów zakłady krawieckie…Wszystko przyobleczone w absurd rosnących wszędzie kabli elektrycznych.Czekający na klientów riksiarze.Kobiety sprzedające zieleninę.Niezwykły widok zatrzymanego w bezruchu żebrzącego buddyjskiego mnicha na tle pulsującego bezwladnym ruchem miasta. Kable. Nie przestanę się dziwić i poniekąd zachwycać.Przepis na biznes jest prosty. Stół, kuchenka na gaz, kilka garnków i można smażyć placki. O tak, chyba takiego Kathmandu mi brakowało. Ileż można zwiedzać i siedzieć na Thamelu?

Czas jednak było wracać do hotelu. Jeszcze na koniec błyskawiczne zakupy i można jechać na lotnisko. Odprawa, tradycyjne długie czekanie w  przepełnionej hali i wkońcu wsiadamy do samolotu.
Lecimy! Mamy nadzieję, że dziś pogoda będzie łaskawa i zobaczymy Himalaje. Na początek, chwilę po starcie widzimy miasto. Szybko rozpoznaja stupę Boudhanath.  Z góry wygląda to doprawdy niesamowicie. I zaczęły się góry!

Te bardziej znaczące rozpoznaję szybko, przecież podobnie wyglądały z wczorajszego punktu widokowego. Tu Shisha Pangma.Dalej Gauri Shankar, bardzo znany siedmiotysięcznik.Jeszcze raz Gauri Shankar,  tym  razem z daleka. Jest też Cho Oyu i jego bliski sąsiad – Gyachung Kang, któremu do ośmiu tysięcy brakuje niewiele, bo 48 metrów.To samo z bliska.I znów z dalszej perpektywy.Lecimy dalej,  Cho Oyu powoli pokazuje swoją zachodnią ścianę. I wreszcie jest i Everest. W parze z północną ścianą Lhotse i murem Nuptse. Niżej Ama Dablam. Z tej perspektywy to mały szczycik wręcz.Aaaaale widok!W tyle jeszcze widać Cho Oyu.I  wciąż dominujący w oknie masyw Everesu i Lhotse. Niedaleko Everestu jest Makalu. Już je widać!

Chwilę później przelatujemy obok Makalu. Naszej tajemniczej Wielkiej Góry na tym wyjeździe. Samolot skręca na północ i ja widzę po lewej Makalu, a siedzący po prawej Kanczendzongę. To jednak są fajne plusy lotu przez Chiny.

Wpierw widzimy południową ścianę. A chwilę później Makalu prezentuje nam się od wschodu.Hen daleko już Cho Oyu wraz Gyachung Kang.Lecimy już prosto na północ, by przeciąć główny grzbiet Himalajów w obniżeniu pomiędzy masywami  Everestu i Kanczendzongi.  Przed nami morze szczytów… Na ostatnim planie z lewej Dhaulagiri, Annapurna i Manaslu. Przelecieliśmy przez główny grzbiet, zaraz potem wlecieliśmy nad Tybet i pojawiły sie chmury. Czasem tylko coś się pokazywało. W Chengdu wylądowaliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem, więc musieliśmy z żalem zrezygnować z krótkiej wizyty w mieście. Szkoda. Następnym razem może… Potem dłuuugi lot do Frankfurtu i bardzo szybka przesiadka na lot do Warszawy.

No i 19 listopada o 8:40 wylądowaliśmy na Okęciu. Trzeba było zabrać plecak z taśmy i wracać do domu. W końcu 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *