Jordania w tydzień czyli rekonesans. Dzień czwarty – Wadi Rum.

Posted on BLOG

Jordania w tydzień czyli rekonesans.

15.03.2019

Dzień czwarty – Wadi Rum

Noc była dość zimna, na szczęście byliśmy wyposażeni w wielkie i ciepłe kołdry. A rankiem trzeba wyjść na wschód słońca. O dziwo na niebie było sporo chmur i nie było takiego spektakularnego wschodu.

Jednak z minuty na minutę chmur ubywało i robiło się ładniej.Wspiąłem na skalisty szczycik sąsiadujący z naszym obozem.A potem jeszcze pochodziłem po okolicy. Chmury zniknęły i zaczynał się piękny dzień. Po śniadaniu reszta grupy też zapragnęła zobaczyć zachwalane przeze mnie widoki, wiec znów wspinaczka na szczyt. Przed nami drugi dzień na Wadi Rum. Dziś mamy zobaczyć jej inne, bardziej dzikie oblicze. Opuszczamy nasz obóz i w drogę! Pierwszy punkt programu czyli Little Bridge jeszcze zalicza się do tych klasycznych atrakcji, ale że bł po drodze…Mijamy łuk Burdah. Planując wyjazd chciałem tam wejść, ale wiąże się to z kilkugodzinną wspinaczką, ponoć dość trudną, więc może innym razem…Tak, tu trzeba koniecznie wrócić! Kolejny punkt widokowy.
Znów mijamy stado kóz. Te widać mają zacięcie wspinaczkowe.
Tylko pozazdrościć.Wstępujemy na krótką chwilę do pobliskiego obozowiska pasterzy. I  w końcu ruszamy na południe. I znów mamy pieszą wycieczkę. Przewodnik zostawia nas przy wejściu do kanionu i pokazuje kierunek. O jak dobrze iść pieszo. Po 30 minutowym spacerze ładujemy się do auta i jedziemy blisko godzinę. Teren nieco się zmienił. Pojawił się piasek, ale o wiele jaśniejszy. Skały z kolei wyglądały zupełnie inaczej. Również jaśniejsze. Podchodzimy na punkt widokowy.Widok naprawdę imponujący. Na ostatnim planie ciemne skały gór leżących już na granicy z Arabią Saudyjską. Wracamy do auta, teraz czas na lunch. Przewodnik w czasie jak my się zachwycaliśmy widokami przyrządził dla nas ryż z kurczakiem. Czarodziej! Zwłaszcza, że pyszne to jest.Po lunchu ruszyliśmy dalej. Ujechaliśmy może z pół kilometra i znów czas na spacer. Schodziliśmy do wielkiego piaszczystego płaskowyżu.
Było już wczesne popołudnie i wszystko zaczęło nabierać kolorów. Minęliśmy grupę trekkerów rozbijających namioty. Jakoś zorganizowana grupa, był przewodnik i auto, które dowiozło cały bagaż. Ależ bym chciał w tym miejscu znaleźć się z plecakiem i namiotem.  Czyli jednak da się!

Weszliśmy na niewielki płaski szczyt skąd można było pozachwycać się w każdym kierunku. Ale czas już było wracać..

Przewodnik pokazał nam jeszcze miejsce na deszczówkę. Bo czasem jednak tu pada, a wtedy ten zbiornik napełnia się wodą i służy ona pasterzom. Zatrzymaliśmy się w miejscu skąd przyjdzie nam za chwilę zachwycać się urokliwym zachodem słońca. No… Jest co oglądać… Słońce zaszło i w niecałe pół godziny wróciliśmy do naszego obozu. Znów poszedłem na wydmę, by zrobić kilka zdjęć kursującym w tę i z powrotem autom.A potem czas na zasłużoną kolację. Bedzie klasyczne danie z kuchni beduińskiej, czyli Zarb. Proste składniki: kurczak, cebula, ziemniaki i marchewka i oczywiście przyprawy. Wszystko wrzucamy do gara, a ten do zakopanego w ziemi pieca na dnie którego znajdowały się rozżarzone węgla. Garnek opatulić trzeba kocem, zasypać ziemia i teraz trzeba czekać kilka godzin aż wszystko dojdzie.
Na nasze szczęście my asystowaliśmy tylko przy wykopywaniu garnka. Po chwili już zajadaliśmy się tych całkiem smacznym daniem podgryzając pitą, sałatkami i popijając herbatą z kardamonem. Jeszcze jedna wizyta na wydmie, by podziwiać milion gwiazd nad naszym niebem.

Czas spać. Jutro jedziemy do Petry!

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *