[latino] Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 3

Posted on BLOG

Latino – cz. 22
13 września 2014
Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzien 3

Rano niespodzianka. Otwieram namiot i nastała jasność. Delikatnie usiłuję wstać, zjeżdża całkiem spora lawinka z namiotu. Pada śnieg, widać na sto metrów. Nie zachęca to do wstawania o umówionej godzinie. Pozostaje się odwrócić na drugi bok.

W końcu trzeba było wstać. Padać już przestało, chmury się nieco podniosły. Jest uroczo, tylko śnieg zasypał wszelkie ścieżki, a niezbyt duża widoczność też nam specjalnie nie pomoże. Spokojnie, bez pośpiechu, gotujemy wodę. Śniadanie w takich niespodziewanych okolicznościach smakuje wyjątkowo dobrze. Morale grupy nie opadło, wręcz przeciwnie, humory dopisują.

Ruszamy. Prowadzi Misza, wykazując się przy tym dodatkowym zmysłem. Na szczęście śniegu nie ma dużo. Kilka centymetrów. Chmury zaczynają się na szczęście podnosić. Widać okoliczne szczyty. Na odsłonięcie ścieżki nie mamy chyba co liczyć.

 

Pod górę zawsze idzie się łatwiej. Dopóki pod górę, to zawsze dobrze, bo w kierunku szczytu. W końcu za kolejnym garbem widzimy coś co może być naszą przełęczą.

W końcu kolejna bezimienna przełęcz. Tym razem 4935m. Widoki może i rozległe. Ale wszystko tonie w bieli i ginie w chmurach.

Do tego tradycyjnie, jak to przełęcz, witani jesteśmy przez deszcz, tym razem w towarzystwie mokrego śniegu i porywistego wiatru. W związku z tym nie ma co tu stać i marznąć.

A że widać kolejne jezioro, to idziemy.

Coraz wyraźniej widać szczyty noszące wspólną nazwę Condoriri. Najwyższy z nich zwie się Cabeza del Condor. Znaczy to z hiszpańskiego głowa kondora. Ponoć szczyt ma ją przypominać. Wytężam swoją wyobraźnię. Nic tego. Nie widzę głowy kondora.

Jesteśmy przy jeziorze. Zwie się Juri Khota i leży na wysokości 4700m. Jest dość wcześnie. Ale w grupie nie ma entuzjazmu do dalszego marszu. Zimno, mokro, a my przecież na wczasach.

Można sobie na spokojnie pooglądać widoki. Trzeba przyznać, że ładnie tu.

Ośnieżone szczyty pięknie zamykają jezioro. Prawie jak w Dolinie Pięciu Stawów 😉

I najwyższy z pasma Condoriri, Cabeza del Condor.

Wyszło słońce i szybko topiło resztki śniegu na południowym zboczu. Od razu pojawiły się lamy.

Słońce, które wyszło, zachęciło Bartka do kolejnej kąpieli. Tym razem nie było już chętnych by uczynić to samo. Ja na ten widok włożyłem jeszcze jedną bluzę.

Nie poszliśmy dalej. Rozbiliśmy namioty i tak się nam zeszło do zachodu słońca.

Przed porą kolacji odwiedziły nas koniki.

Sprowokowało to niektórych do spróbowania sił w ujeżdżaniu.

Zrobiło się bardzo zimno. Ledwo się ułożyliśmy spać, spadł gwałtowny deszcz, który momentalnie zamarzł. Namioty pokryły się sztywną i twardą polewą lodową. Noc była naprawdę zimna. Pomimo, że włożyłem co miałem, nie otarłem się o komfort cieplny. Bywa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *