[latino] Madryt czyli witamy w wielkim mieście.

Posted on BLOG

Latino – cz. 1
2 września 2014
Madryt czyli witamy w wielkim mieście.

Nigdy nie byłem w Ameryce Południowej. Daleko i drogo. Tylko czasem jakaś myśl przelatywała, że może jednak? Myśl szybko przychodziła i w takim samym tempie uciekała. Wiosną, okazało się, że znajomi, którzy dotychczas wspominali, że w kiedyś tam pojadą, zrealizowali swoje groźby. Kupili w szóstkę bilety na wrzesień. Jakos sie z tym pogodziłem, kiedy jak na złośc pokazała się super promocja na loty do Ameryki Południowej. Tego już było za wiele. Uległem, kupiłem, i to nie jeden a cztery, bo chętni sie szybko znaleźli. Należało jeszcze przysiąść i ułożyć plan wyjazdu. Przysiałem, ułozyłem. Jedziemy!

Startujemy z Warszawy. Lecę z Magdą. W komplecie, czyli w dziesięć osób, będziemy dopiero na miejscu. Norwegianem lecimy do Madrytu. Z początku niewiele się dzieje, ale gdzieś po godzinie w oknie robi się ciekawie. Pojawiły się Alpy. Morze gór których nie sposób nazwać. Z mapki wynika, że będziemy widzieć te najwyższe,
 
I widać! Choć w pierwszym odruchu pomyślałem, że to Mont Blanc, to jednak nie. To Monte Rosa. A dało się to poznać po tym ostrym szczycie po prawej. Bardzo charakterystyczny, stąd łatwo go rozpoznać. Matternhorn.

Aż mi się przypomniało, jak byłem tu w 1999 roku na treku. Obchodziłem dookoła cały masyw Monte Rosa.

Widać było też Jezioro Genewskie. jakoś umknął Mont Blanc.

Po kilkunastu minutach pokazują się Pireneje.

Które cały czas cierpliwie czekają w kolejce.

Wylądowaliśmy. Na początku zderzyliśmy się z południowym podejściem do rzeczywistości. W samolocie czekaliśmy 20 minut, by ktoś w końcu nas wypuścił. Podstawiono zresztą tylko jedne schody, z tyłu samolotu. Siedzieliśmy w piątym rzędzie, trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Potem na bagaże przyszło czekać znacznie dłużej. Wokół cicho, nic się nie dzieje, taśmy stoją. Zastanawialiśmy się, czy to sjesta. Tylko my czekamy na bagaże. Po godzinie wszystko ruszyło. Wyszliśmy przed lotnisko. Było kilka minut po piętnastej. Temperatura na zewnątrz była zabójcza. 38 stopni w cieniu. Na szczęście nie trzeba było myśleć o tym jak się stąd wydostać do centrum. Mieliśmy rezerwację w hotelu i w ramach udogodnień hotel oferował bezpłatny transfer z lotniska. Zadzwoniliśmy. Po 30 minutach byliśmy już w klimatyzowanym ( uff… ) pokoju. Warunki bardzo dobre. Solidne trzy gwiazdki. Hotel był złapany na jakieś promocji za całe 17 dolarów za pokój 😉 Szkoda, że bez śniadania 😉 Chwilkę odpoczywamy i idziemy na pobliska stację metra. Jedziemy do centrum. Już dochodzi piąta, powoli robi się troszkę chłodniej. Można zatem iść rzucić okiem na miasto.

Na dzień dobry trafiamy na demonstrację. Żadna polityka, o nie. Krzykliwa grupa protestuje przeciwko zamykaniu hiszpańskiej fabryki Coca-Coli. Bez latających butelek i palących się opon? Dziwne. Ach ten zgniły Zachód 😉

Centrum miasta mnie urzeka. Spodziewałem się nieprzyjaznej przestrzeni, pełnej szerokich ulic w wielkim ruchem i wysokich budynków. A tu niespodzianka. Idziemy wąskim deptakiem, budynki kilkukondygnacyjne. Ludzi dużo, ale to nie przeszkadza. Dochodzimy na plac Puerta de Sol. Nie było to trudne, wszystkie drogi do niego prowadzą.

Włóczymy się troszkę bez planu. W międzyczasie niespodzianka. Ulewny deszcz.

Takich placów tu jest więcej. Plaza Major.

Wracamy na plac Puerta de Sol. Już ciemno. Trzeba znaleźć jakieś miejsce by spokojnie sobie usiąść.

Siadamy w końcu. W towarzystwie tego uroczego ceramicznego wiaderka wypełnionego ZIMNYM miejscowym piwem. Tak to można wypoczywać.

Wracamy późnym wieczorem do hotelu. Jutro kierunek Malaga.

Spis treści:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *