[latino] Ollantaytambo czyli najdroższy pociąg świata.

Posted on BLOG

Latino – cz. 8
6 września 2014
Ollantaytambo czyli najdroższy pociąg świata.

Jeden dzień a tyle wrażeń. Wracamy z tarasów solnych przez Maras i kierujemy się do Urubamby.


Przed nami dolina rzeki Urubamby, zwana Świętą Doliną. To ojczyzna i cetrum kulturowe Inków.

 Zbliżamy się do miasta, które wzięło swoja nazwę od rzeki, czyli Urubamby. Taksówkarz ostro lobbował nas za obiadem, który powinniśmy zjeść w tym mieście: “Tu wszystkie wycieczki zatrzymują się i jedzą”. I to był koronny argument by się nie zatrzymywać i jechać prosto do Ollantaytambo. Swoją drogą cały wyjazd zajęło mi opanowanie jakże prostej nazwy naszej docelowej miejscowości.

Okazaliśmy się nieczuli na bardzo namolne uwagi taksówkarza. Ale mieliśmy świadomość, że zawiezie nas do lokalu, gdzie w cenę będzie wliczona jego prowizja. No i skoro jedzą tu wycieczki, to musi być drogo. W turystycznych knajpkach w Cuzco obiad potrafił kosztować 40-60 soli, co było sumą dla nas zdecydowanie astronomiczną. Poza tym było trochę późno, a na pociąg nie zamierzaliśmy sie spóźnić. W koncu dojeżdżamy.
Centrum stanowi oczywiście plac. Wokół niskie, piętrowe domy, w których mieszczą się restauracje dla turystów, sklepy, agencje turystyczne i wszelakie dobra, których turysta potrzebuje i kupuje.
Gdzie się nie rozejrzeć, tam czyha już jakaś inkaska ruina.

 Wokół placu sporo tubylców w tradycyjnych strojach. Ale jakoś nie wygląda to naturalnie. Miasteczko ma klimat typowo turystyczny. W sumie czemu się dziwić. To tu zaczyna się jazda pociągiem do Machu Picchu. Pociągi co prawda kursują na dłuższej trasie, zaczynając kilkanaście kilometrów za Cuzco w miejscowości Poroy. Ale zdecydowana większość pasażerów zostaje tu dowieziona na zakończenie półdniowej wycieczki po Świętej Dolinie i stąd późnym popołudniem jadą do Machu Picchu. Ciężko znaleźć tu coś niedrogiego do jedzenia, w końcu kapitulujemy i za 20 soli zjadamy coś nieco obiadopodobnego. Odwiedzamy tez sklep spożywczy, trochę boimy się drożyzny w Machu.

 Specyfiką tutejszych wycieczek wykupowanych w agencjach turystycznych jest to, że wszystkie ruszają o podobnej godzinie i zasadniczo podobną trasą. Jak Święta Dolina to najczęściej wycieczka obejmująca Pisac, Urubamba, Moray i Ollantaytambo. Oznacza to, że każde miejsce zwiedzamy w gwarnym tłumie żądnych widoków i wrażeń turystów.

 

 I wygląda to mniej więcej jak na tym zdjęciu poniżej. Ponoć warte obejrzenia ruiny inkaskiego miasta lezące nad Ollantaytambo. Ale czy w takim tłumie? Na szczęście nie mieliśmy tego dylematu, Raz, że czasu nie było. Dwa, nie było w nas żadnej ochoty płacić za karnet 70 soli.   

 Idziemy na pociąg. Wymaga to krótkiego spaceru poza miasteczko. Nie sposób zabłądzić. Jest jedna droga, kto żyw idzie na stację. Przy dworcu oczywiście pełno sklepików, knajp i stoisk z pamiątkami. Tłoczno. W tym miejscu kończy się droga. Dalej tylko tory. Nasz najdroższy pociąg już stoi. Za jakieś 2,5h jazdy w tempie 30-60 km/h cena biletu powrotnego wynosi 112 dolarów. I to była najtańsza opcja i najpośledniejsza klasa pociągu. Mała kolejka i siedzimy.

Pociąg w folderach był reklamowany jako panoramiczny. Domyśliliśmy się, że chodzi o te małe dodatkowe okienka w dachu. No pełen wypas. Fotele całkiem wygodne ustawione naprzeciw siebie by milej    mijał czas w podróży. Czas było zacząć studiować przewodniki.

 Za oknem niewiele się działo. Jechaliśmy niezbyt szybko dość wąską doliną, Czasem pokazała się schowana w górach wioska, raz ujrzeliśmy niewielką grupkę mułów targających jakieś pakunki. Przemieszczaliśmy się cały czas z biegiem Urubamby. Chmury widać nas polubiły, nie chciały sobie pójść precz i zasłaniały co ciekawsze widoki.

 

 Podczas podróży przewidziany był poczęstunek. Obsługa elegancko ubrana wpierw przyniosła menu. Choć menu to chyba za dużo powiedziane. Można było zamówić albo herbatę albo kawę albo drinka. Niestety bezalkoholowego. Do tego paczka ciasteczek. Pff…

 

 W międzyczasie zrobiło się ciemno. Pociąg sunął po szynach powoli, powoli, czasem przystawał. W końcu zajechaliśmy do miejscowości Aguas Calientes, będacej miejscem wypadowym na Machu Picchu. Wedle wyczytanych opinii miało być tu dość drogo. Hotel znajdujemy wedle sprawdzonego sposobu. Idziemy do polecanego w Lonely Planet miejsca, dowiadujemy sie o cenę, a następnie szukamy czegoś w bliskiej okolicy. I tak trafiliśmy do przybytku vis a vis. Za 20 soli od osoby mamy pokój czteroosobowy z łazienką. Cóż do życia więcej trzeba? Chyba tylko spać. Wstajemy przecież jutro bardzo wcześnie.

Spis treści:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *