[latino] Rezerwat Eduardo Avaroa czyli Salvador Dali w gorącym źródle.

Posted on BLOG

Latino – cz. 36
19  września 2014
Rezerwat Eduardo Avaroa czyli Salvador Dali w gorącej kąpieli.

Chyba było koło siódmej rano. Byliśmy już nieco rozbudzeni wrażeniami z Sol de Manana. Zjeżdżaliśmy lekko w dół w kierunki nieodległej już Laguny Salada. Choć słońce wdzierało się do auta, telepaliśmy się z zimna. Przed nami kolejna atrakcja. Aguas Calientes, czyli gorące źródła. Zasadniczo w planie była tam kąpiel, ale jakoś nikt nie wyobrażał sobie, że ma się na tej zimnicy rozebrać i wejść do wody. Nic to, najwyżej podjedziemy i popatrzymy na tych odważnych i zdeterminowanych. Stajemy.

Przed nami ginąca w porannym słońcu Laguna Salada. Przy jej brzegu widać obłoki pary wodnej unoszącej się nad niewielkim rozlewiskiem.  Obok mały budynek, kilkanaście aut i mały tłum turystów. I tych ciekawych, tylko patrzących i tych odważnych, siedzących w niewielkim basenie.
Podchodzimy do basenu. W zasadzie to dość prosta, wymurowana z kamieni niecka. Głęboko nie jest. Akurat, by usiąść i mieć głowę nad wodą. Widać niewiele, woda mocno paruje. Znaczy jest ciepła. Stoimy przy basenie rozbijając zamarznięte okoliczne kałuże wody. Chyba się nie ociepliło znacząco. W cieniu jeszcze poniżej zera. Wejść? Eee… Misza pierwszy poczuł zew przygody i stwierdził, że nie po tyle jechał by nie wejść tu do wody. I zanim się obejrzeliśmy wszedł do basenu. Po chwili usłyszeliśmy błogie odgłosy wskazujące na stan znacznego zadowolenia. Widząc jego reakcję powoli, powoli topniał opór. Nie minęło pięć minut i też byliśmy w wodzie.
Nie da się tego opisać. Momentalnie zrobiło się ciepło. Leniwie i słodko. Słońce grzało w głowę, woda grzała cała resztę. Siedzieliśmy w zachwycie. I w doskonałych humorach.
                                                                                                                                                                                 /fot. Katarzyna Pacek/
Zachwyt jeszcze wzrósł, gdy Misza przyniósł zachomikowaną w aucie dużą butelkę piwa. Dobrze schłodzone idealnie komponowało się z gorącą kąpielą.

Kierowca wspominał, że da się wytrzymać w tej wodzie 15 minut.  Po trzech kwadransach zrobiło się pusto. Prawie wszyscy odjechali. Nasi kierowcy nerwowo przestępowali z nogi na nogę nerwowo patrząc na zegarki. Zrobiło się cicho i spokojnie. Kameralnie.  Cóż. Nic nie trwa wiecznie. Trzeba było w końcu wyjść. Szybko się przebraliśmy. Teraz można było funkcjonować. I radośniej spojrzeć na otaczający nas świat.

 

Wsiedliśmy do aut. Po kilku kilometrach krajobraz lekko się zmienił. Nie było szerokiej rozlanej laguny. Pojawiły się całkiem nieodległe góry. Niezwykle kolorowe.

 Wjechaliśmy w obszar nazywany  Pustynią Salvadora Dali /Desierto Salvador Dali/. Nazwa, trzeba przyznać chwytliwa, wzięła się z ocierającymi się o surrealizm otaczający nas krajobraz, ponoć całkiem podobnym do widoków z obrazów Mistrza.

 

Na pierwszym planie kamienna pustynia, jakby zrównana tysiącem walców drogowych. I na niej lezą sobie porozrzucane w różnych miejscach większe głazy. A widok zamykają góry, mieniące się różnymi kolorami. Od rdzy, przez żółcie, czerwienie, brązy, beże.

Postój był krótki. Wszyscy dawno już pojechali dalej. Z auta podziwiamy z bliska pełną paletę barw okolicznych szczytów. Nie ma się tu co silić na opisy. Na szczęście są zdjęcia.

Czekała na nas ostatnia z lagun, Laguna Verde.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *