[nepal] Dookoła Manaslu – dzień dwudziesty dziewiąty

Posted on BLOG

Dzień dwudziesty dziewiąty
3 listopada 2016r.

Kathmandu /1350m/

Nadszedł czas pożegnania. Z rana przejazd na lotnisko. Odprawa i kontrola nawet poszła sprawnie. Nie ma już tyle kontroli co 7 lat temu. Wyszliśmy na płytę. Te złośliwe góry wcale nie zniknęły. One sobie dalej stały i kusiły by zostać.

Startujemy. Siedzimy oczywiście po  prawej stronie by mieć pogląd na Himalaje. Na początek pięknie się żegna z nami Kathmandu.

Widać cały Thamel, Durbar Square.

I czas na pożegnanie z górami. Manaslu, Peak 29 i Himalchuli.

Manaslu i Peak 29 z bliska.

Teraz Pokhara, Phewa Tal i Sarangkot.

Annapurna IV

i główna Annapurna z Machhapuchhare.

Dolina rzeki Kali  Gandaki rozdzielająca masywy Annapurny i Dhaulagiri. W  środku kadru tajemniczy wciąż Mustang i dalej Tybet. Marzenie…

Dhaulagiri.

Morze gór za masywem Dhaulagiri. W Nepalu i w Tybecie.

Kilka godzin później znów Dubaj.

Wylądowaliśmy w stolicy Kataru godzinę przed zachodem słońca. Żeby wyjść, trzeba było zaopatrzyć się w wizę. Wklejana jest ona od ręki na lotnisku. 100 zł – tanio nie jest, ale nie będziemy znów siedzieć i czekać na samolot, a poza tym byliśmy ciekawi jak wygląda Doha. Wymieniliśmy pieniądze i wyszliśmy z lotniska. W sumie to dobrze, że słońce już zachodziło, bo i tak temperatura sięgała 30 stopni. W 15 minut autobusem dojechaliśmy do centrum. Naszym głównym celem było muzeum sztuki islamskiej. Ale wcześniej postanowiliśmy przespacerować się promenadą.

No owszem. Jest nowocześnie. Ale jakoś tak sztucznie, bez duszy.

Słońce zaszło, można udać się w stronę gmachu Muzeum Sztuki Islamskiej. Raz, że ponoć ciekawe, dwa, że jest darmowe wejście. Zbudowano je całkiem niedawno i od razu widać, że budżet na tę inwestycję był w zasadzie nieograniczony. Z zewnątrz rzucała się w oczy bardzo dobra architektura. Wszystko to było zaprojektowane ze smakiem. Budowla w założeniu miała przypominać starą katarską zabudowę. Imponowała prostota bryły. Ładnie, naprawdę ładnie.

Wchodzimy do środka i… jest jeszcze ciekawej. We wnętrzu dominuje wielki hall ciągnący się przez wszystkie kondygnacje. Piękny przykład architektury współczesnej nawiązującej do arabskiej tradycji.

Założenie było podobne jak na zewnątrz. Prosto, z gustem, bez zbędnego wylewającego się przepychu.

Kopuła.

Weszliśmy na ostatnie, trzecie piętro. Sale z  ekspozycjami są jakby dolepione do wielkiego holu i obejmują go z trzech stron. Katar oczywiście nie miał bardzo co prezentować w takim muzeum. Jednak pieniądze pomogły znaleźć rozwiązanie. Część eksponatów zakupiono, część wypożyczono. Nie ma może ich dużo, ale urzeka sposób ich prezentacji. Jestem pod wrażeniem wyczucia smaku i dobrego pomysłu na  prezentację wszystkich dzieł sztuki.

Muszę przyznać, że nie widziałem wcześniej muzeum, które miało tak doskonale zaprojektowany sposób prezentowania prac.

Eksponatów nie było zbyt wiele, ale sposób ich ekspozycji sam w sobie stanowił sztukę.

W jednym z pomieszczeń trwała czasowa wystawa poświęcona  Muhammadowi Alemu.

W muzeum zgromadzono eksponaty związane z szeroko rozumianą sztuka islamską. Azja Środkowa, Iran, Arabia Saudyjska, Indie, Turcja i kraje Afryki Północnej i Wschodniej.

Widać było fachową rękę architektów w projektowaniu wnętrz. Poziom prezentacji eksponatów w połączeniu z odpowiednio dobranym oświetleniem budził podziw.

Proste i nieefektowne z pozoru eksponaty pokazywane były w taki sposób, że nie można było oderwać oczu. Piękne.

Wyszliśmy na taras by nieco odetchnąć po wrażeniach.

W oddali świeciły światła dzielnicy biznesowej Doha West Bay.

A na koniec niespodzianka. Nie trzeba jechać do Chin by zobaczyć terakotową armię. Prezentowano pięć rzeźb wypożyczonych z Xian.

Nocą muzeum prezentowało się chyba jeszcze  lepiej niż za dnia.

Zaraz obok napotykamy się rząd stoisk z jedzeniem z całej Azji i Afryki. Tego nam trzeba było, bo głód już jakiś czas temu zajrzał nam w oczy. Każde stoisko prezentowało kuchnię innego państwa. Wyglądało bardzo smacznie i każdy znalazł coś dla siebie. Tanio nie było, ale cóż. Ominęliśmy tylko kuchnie nepalską z wiadomych powodów.

Postanowiliśmy odpuścić sobie zwiedzanie dzielnicy biznesowej Doha West Bay skupiając się na nieodległym Souq Waqif, czyli starym mieście z klasycznym wschodnim bazarem.

Mimo późnej pory Souq Waqif jeszcze tętnił życiem.

Spacerowaliśmy po wąskich uliczkach suku.

Znaleźliśmy sklep z wypchanymi zwierzętami.

Naocznie przekonaliśmy się, że pamiątki dla turystów nie zawsze pochodzą z Chin. Można sprzedając, w wolnej chwili, tworzyć takowe na miejscu.

Poczyniliśmy zakupy, głównie przyprawy do domu oraz napoje i drobne jedzenie do samolotu.

Koniec końców siedliśmy na herbatę, soki i fajkę wodną.

I na kawę…

Czas było zbierać się do autobusu. Mijana tablica zmuszała do przemyśleć. Ależ bida….

Znaleźliśmy przystanek. Podjechał autobus. Kierowca okazał się być Nepalczykiem. W taki to oto sposób to zdarzenie zamknęło nam cały wyjazd. Wylot mieliśmy o 3 w nocy. Rano Wiedeń i na wieczór Warszawa. Długie te powroty…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *