[zobaczyć k2] – Dzień dziesiąty. Paiju czyli na tropie góry.

Posted on BLOG

Dzień dziesiąty. Paiju czyli na tropie góry.                                                                                                                                                                                           14 lipca 2018 r.

 

     Dziś można pospać. W planie tylko odpoczynek, aklimatyzacja i niecnierobienie. Wakacje! Oczywiście słońce wygania nas z namiotów zdecydowanie za wcześnie. Chmur specjalnie nie widać, zapowiada się zatem szukanie cienia.
Paiju, trzeba przyznać, jest bardzo urokliwie położone. To ostatnia taka wielka zielona oaza przez wejściem na lodowiec. Leży na zboczach Paiju Peak kilkadziesiąt metrów nad rzeką. W tym miejscu dolina jest obszerna i Braldu rozlewa się po całej jej szerokości. Ale najbardziej rzuca się w oczy kilka wielkich drzew rosnących tu pomimo tak niesprzyjających warunków. Ostatnio takie drzewa widzieliśmy kilka dni temu w Askole. A tu, jakby nie patrzeć, świat dookoła wygląda na dość pusty i nieprzyjazny. Jesteśmy na wysokości około 3400 metrów npm.  Pewnie dlatego, że jest tu tak przyjemnie, Paiju było tradycyjnym miejscem strajków tragarzy. To był niejako zwyczaj, który każda wyprawa brała pod uwagę planując karawanę. Tragarze przychodzili tu wiedząc, że  kolejnego dnia jest wejście na lodowiec. Zatem strajk, dzień wolny i renegocjacja warunków ustalonych w Dassu lub Askole. Ot, zwyczaj. I od kierownika wyprawy, jego stanowczości, ale też wyczucia kompromisu zależało, kiedy i za jaką stawkę karawana szła dalej. Jak jest obecnie, nie mam pojęcia.  Wydaje się, że cała ta dziedzina jest już mocno sprofesjonalizowana i coraz mniej miejsca  w tym na takie akcje. Nasi w każdym razie nie zamierzali strajkować…

      Sielską atmosferę na chwilę zakłóca przelot wojskowego śmigłowca. Przemknął szybko wysoko nad doliną i poleciał wyżej, zapewne ku jednemu z posterunków na lodowcu. Jest to strategiczna dolina dla Armii Pakistańskiej.
Linia granicy między Indiami i Pakistanem wciąż pozostaje nieuregulowana i jest kwestią sporną dla  obu stron. Symbolem konfliktu jest walka o lodowiec Siachen. To najdłuższy lodowiec w Karakorum, mierzy sobie 72 kilometry i obecnie jest zajęty przez armię indyjską. A Pakistańczycy obstawili przęłecze graniczące z Siachen oraz sąsiednie lodowce. Trudno sobie wyobrazić działania wojenne na wysokości 5500 metrów, a takie też miały miejce. Samo stacjonowanie wojska na takich wysokościach przez cały rok wydaje się być koszmarem, a co dopiero walka zbrojna. Ofiary idą w tysiące, choć zdecydowana większość ginie nie od kuli, tylko na skutek niskich temperatur, lawin i chorób. W 2010 roku w lawinie, która zasypała pakistański obóz wojskowy niedaleko lodowca Siachen zginęło ok. 140 osób. Lodowiec Baltoro z racji bliskości Siachen jest pod pełną kontrolą armii. Baltoro to duma Pakistanu, tu przecież zgromadzone są cztery z pięciu ośmiotysięczników Pakistanu. Stąd też wzmożona obecność wojska.

      Wczoraj wieczorem już  po zachodzie słońca zauważylem,  że jedna ledwo widoczna góra wciaż świeciła na czerwono. Znaczy jakaś wysoka. Rano dalej ją było widać. Rozłożyłem mapę i zaczęliśy się zastaawiać co to może być. Patrzymy to na mapę  to na górę.  W sumie w tym  kierunku leży… K2. Ale przecież to niemożliwe. To musi być coś leżącego wcześniej.  Nie byliśmy jednak w stanie określić co to w takim razie jest.

     Wczoraj spotkaliśmy w Paiju grupę z Polski. Jak narazie byliśmy najliczniejszą nacją na Baltoro. Rano zwinęli się i poszli dalej.  Będziemy zatem iść dzień po nich. Po południu przyszła mała grupka Czechów. No pełny szacunek.  Mieli za sobą tylko przewodnika. Wszystko dżwigali na plecach. Wszystko. Kociołki, żywność, namioty. Jednak wędrówka z 30 kilogramowym garbem na Baltoro to nie byłyby wakacje życia….

        Godziny mijały w sielskiej atmosferze. Odpoczynek nie tylko mi się przydał. Niektórzy odczuwali sensacje żołądkowe, o które podejrzewaliśmy wodę z Paiju lub nawet z Korophon. Obie zresztą wyglądały źle.

       Dzień powoli ulatywał. Zbiżał się zachód i wybraliśmy się na krótki spacer by zobaczyć czoło lodowca. Może nie taki krótki,  bo 25-30 minut trzeba było iść. Ale warto. Widać Baltoro i ostre turnie Trango Castle, Cathedral i Lobsang.

      Bardziej w lewo od skalistych Cathedral i Lobsang widać pasmo ośnieżone Praqupari, przekraczające już  7 tysięcy metrów.

      Znów pada pytanie o górę leżącą za Lobsangiem. Grono zastanawiających się powiększa.W telefonie Myszy pokazuje nam, że z miejsca gdzie stoimy widać K2. Dalej wydaje się nam to zupełnie nieprawdopodobne. Bo przecież jakby było widać, to każdy przewodnik by o tym mówił. A  tu cisza. To samo w literaturze. Każdy powtarza, że K2 widać dopiero z Concordii, gdzie będziemy dopiero za kilka dni. Aplikacja wydaje się nam więc niewiarygodna. Ale problem pozostał. Oglądamy mapy, no kierunek zasadniczo się zgadza.  Ale może  to jakaś górka wcześniej… W głowie cały czas ciąży pewnik: przeciez nikt o tym nie mówił, nie pisał. Nie, to niemożliwe. Trzeba będzie sprawdzić po  powrocie. Teraz tego nie rostrzygniemy.

A jednak! Po powrocie do domu to była jedna z pierwszych rzeczy które zrobiłem. Przeszukałem internet, odpaliłem programy do panoramek, google earth. I co? I to jednak była K2! Program panoramkowy, google earth podobnie. Nawet udało się znaleźć zapiski jakiegoś himalaisty, który utrzymywał, że z okolic Paiju widział K2. Owszem, nie jest to taki imponujący obrazek jak z Concordii. Ale widać i to jest najważniejsze.

       To zdjecie zrobiłem o zachodzie słońca. na pierwszym planie Lobsang. A za nim wielka  góra, jeszcze cała oświetlona  przez  zachodzące słońce. Zatem musi być znacznie wyższa niż wszystko wokół. Wszystko się zgadza. Przed nami K2…


Przed snem poszedłem jeszcze na skraj obozowiska ze statywem. Kilka zdjęć i szybko spać do namiotu

Bo jutra pobudka o piątej. Ponoć bardzo długi i wyczerpujący etap. A słońca jednak się nieco obawiamy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *