[nepal] Dookoła Manaslu – dzień szósty

Posted on BLOG

Dzień szósty
13 października

Soti Khola /700m/ – Machhakhola /869m/

Nasz hotelik położony jest przy samej rzece. O ile wieczorem, po 12 godzinach jazdy, nawet na to nie zwróciłem uwagi, to już nad ranem słyszałem tylko to. Głośny szum wielkiej wzburzonej rzeki, która przepływała kilka metrów od naszego okna. Znaczyło to, że odpocząłem po szalonej wczorajszej jeździe i zaczynałem odbierać inne bodźce. Wstaliśmy koło siódmej. Powolne śniadanie, pakowanie, przepakowanie. W końcu wszyscy gotowi i możemy ruszać!

Zaczynamy w Soti Khola. Wioska położona jest w głębokiej dolinie Budhi Gandaki. Wysokość ledwie 700 metrów. Do przejścia mamy kilkanaście kilometrów i niecałe 200 metrów przewyższenia. Tak to wynika z mapy. Rzeczywistość jednak jest nieco inna. Droga to typowe nepalskie „równo”. Praktycznie nie ma odcinków płaskich. Co chwilę mniejsze lub większe podejście, zaraz potem ostre zejście. I tak przez cały dzień. Z tych 200 metrów podejścia robi się ponad 1000 metrów. Nie sposób to nawet zliczyć. No ale zresztą po co? Idziemy i zachwycamy się się widokami. Zaraz za Soti Khola kończy się droga i dalej już tylko pieszo. Trzymamy się cały czas rzeki. Jesteśmy dość nisko i wszędzie dookoła wybujała roślinność.  Powyżej, w bocznych dolinach widać tarasy pól uprawnych. Mijamy co chwilę miejscowych, idących to górę to w dół. W dolinie są dziesiątki wiosek, wszystkie dość licznie zamieszkałe.  Miejscowi preferują parasole jako ochronę przed słońcem.

Trzeba przyznać, że droga prowadzi przez malownicze zakątki. A to jakiś widok, a to wodospad.

Przed nami, wedle opisu w przewodniku, trudny i niebezpieczny fragment szlaku. Ma być bardzo przepadziście i groźnie. Koniec końców nie warto brać serio to co w przewodnikach piszą. Droga, owszem częściowo wykuta w skale, poprowadzona jako trawers bardzo stromego zbocza, okazuje się całkiem spokojna. Jest szeroko, jedyne na co trzeba uważać to karawany mułów i koników, bo w takim przypadku trzeba się przykleić do ściany. W innym razie grozi to zepchnięciem w przepaść, prosto do rzeki.

Stromo czy nie, Nepalczycy nawet nie składają parasoli na tym odcinku.

Trawersem idzie się całkiem przyjemnie. Widoki…

Pierwsza wioska na trasie – Lapubesi (884m). Czas na zasłużony odpoczynek. Wyszło słońce i zrobiło się naprawdę gorąco. Do tego wyjątkowa duchota i wilgotność powietrza. W sumie jesteśmy w tropikach, więc nie ma się czemu dziwić.

Za wioską kolejne podejście, jesteśmy już wysoko nad dnem doliny. Zaraz pewnie trzeba będzie zejść na sam dół, ale póki co cieszyć się można z widoków. Trochę szkoda, że nie widać jakiś wielkich ośnieżonych szczytów, ale to czeka nas dopiero za kilka dni.

Pierwszy na trasie wiszący most. Dla mnie przechodzenie po takim to czysta przyjemność.

Choć głównie za transport wszelkiego zaopatrzenia odpowiadają karawany z mułami i końmi, to równie często widzimy grupy tragarzy niosących imponującej wielkości ładunki.

Przy mostku zostałem by porobić zdjęcia i oczywiście w najwęższym i dość stromym miejscu trafiam na sporą karawanę. Do ściany!

I faktycznie. Schodzimy do rzeki. Tylko po to by po chwili zacząć podchodzić. Stromo w pełnym w słońcu. Po kilku kwadransach jesteśmy w Khanibesi. Zrzucamy plecaki. Co za ulga.

Nasz przewodnik bardzo się stara. Pokazuje nam pewną roślinę, łamie cienką łodygę i dmucha w nią. I … lecą bańki mydlane. Cuda.

W domu, przy którym odpoczywamy, kobieta ma do zaoferowania mandarynki i grejpfruty. Mandarynki  dojrzałe i bardzo dobre. A grejpfruty mają bardzo grubą skórę i są trochę wysuszone. ale i tak smakują wybornie. Morale grupy rośnie znacząco, a przewodnik niesiony atmosferą pokazuje co można zrobić z łupiną skonsumowanego owoca.

Zaraz za wioską chrześcijańska kapliczka.

Znów solidne zejście w dół i idziemy przy samym brzegu szerokiej i spokojnej w tym miejscu rzeki.

Z marszu obserwujemy rodzinę, która pracowicie organizuje drzewo na zimę. Rodzice piłują wielki suchy pień, który musiał spłynąć tu rzeką, a dziecko maczetą odcina mniejsze gałęzie. Tu nic się nie może zmarnować.

Widzimy już naszą wioskę w której planujemy spać – Machhakhola. Jeszcze tylko czeka nas kilkunastominutowy spacer przez wielkie osuwisko. Szlak normalnie biegnie górą, ale zjechał z całym osuwiskiem. Widzimy jak kilka osób usiłuje naprawić drogę. My tymczasem po kamieniach przechodzimy do pierwszych zabudowań. Ostatnie schody na dziś i jesteśmy.

Jest późne popołudnie. Właściwie chwilę po tym jak rozłożyliśmy się po pokojach, zamówiliśmy kolację to zrobiło się ciemno. Łatwo nie było, ale to był pierwszy dzień. Każdy liczy, że w kolejnych dniach się rozchodzimy i będzie lepiej. Kolacja niestety niesmaczna. Kucharz poskąpił składników i w smażonym ryżu z warzywami za warzywa robi tylko jakieś zielsko, nazwane przez nas nepalską sałatą. Trudno.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *