[nepal] Dookoła Manaslu – dzień piętnasty

Posted on BLOG

Dzień piętnasty
20 października

Samagaon /3520m/ – Manaslu Base Camp /4800m/ – Samagaon /3520m/

W nocy daje się odczuć, że na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera. W pokoju jest niewiele cieplej. Ale jak ma być, skoro ogrzewania tu nie ma, a ściany postawione są z zimnego kamienia. 300 gramów puchu to mało jak na takie warunki i trzeba było zapomnieć o komforcie cieplnym. W końcu zaczyna świtać. Wystawiam głowę ze śpiwora, spoglądam jak codzień z nadzieją w stronę okna i… budzę się w jednej chwili. Widać! Są! Góry! Niebo jeszcze szare. W minutę ubieram się, Zabieram aparat i wychodzę na taras. Widok jest niesamowity. Wprost nade mną sterczą dwa ostre wierzchołki Manaslu. Na niebie żadnej chmurki, a wokół góry, góry i góry.

Po chwili główny wierzchołek Manaslu zostaje oświetlony przez słońce. Stoimy i patrzymy. Dosłownie w oczach góra zostaje pięknie pokolorowana przez słońce.

Przez kolejne dziesięć minut wpatrujemy się i podziwiamy. Własnie dla takich chwil i dla takich widoków tu przyjechaliśmy. Idę pospacerować się po wiosce. Jest wcześnie, ale wokół panuje już dość spory ruch. Tragarze grzeją się nad kubkiem herbaty, trekkerzy opatuleni w kurtki puchowe wpatrują się w dumnie prezentujące się Manaslu. W dole doliny unosi się lekka mgiełka, podświetlana przez wschodzące słońce.

Miejscowi też już nie śpią. Jest czas żniw, wyspać się będzie można w zimie.

Wracam do hotelu. Zbliża się 7:30. Czas na śniadanie. Niestety mieszkamy razem z dwiema dużymi grupami trekingowymi prowadzonymi przez agencje. Wszyscy zapłacili po 1000-1500 dolarów za trek i nic dziwnego, że nasza skromna budżetowa grupa przegrywa jeśli chodzi o zainteresowanie obsługi hotelu. Cóż. Życie. Zatem herbaty i ciepłe dania dostajemy z pewnym opóźnieniem. Ale nie ma się czym przejmować. Dziś jest piękny dzień i czeka nas spacer na lekko. Korzystając z pogody zmieniamy wstępne plany i chcemy dojść do bazy pod Manaslu. Ambitnie, biorąc pod uwagę, że czeka nas podejście na wysokość 4800 metrów npm. Krótkie przepakowanie i ruszamy.

Pogoda zachwyca. Takiego błękitnego nieba jeszcze nie widzieliśmy. Morale znacznie wzrasta a i łatwiej się idzie przy takich widokach. Po dziesięciu minutach przechodzimy przez bramę oznaczającą koniec Samagaon.

Idziemy kilkanaście minut główną doliną prowadzącą ku przełęczy Larke. W oddali widać sześciotysięczne szczyty, wyrożniające się swoją odmienną budową geologiczną. Krajobrazy już bliższe tybetańskich lub z okolic Mustangu.

Po lewej cały czas widzimy Manaslu, które z każdą minutą rośnie w oczach. W końcu skręcamy w lewo kierując się w boczną dolinkę prowadzącą ku północnej ścianie naszej Góry.

Idziemy teraz niewielką dolinką znajdującą się z lewej strony moreny bocznej. Od razu rzucają się w oczy niesamowite jesienne kolory. A jeszcze kilka dni temu trochę wspominaliśmy jesień w naszych górach i tak szkoda się zrobiło po uświadomieniu, że ominą nas kolorowe październikowe góry. A tu niespodzianka. Bijące po oczach czerwienie, zółcie, pomarańcze na tle soczystego błękitu nieba i śnieżnej bieli szczytów. Oj. Nie spobób było iść. Tylko patrzeć  i patrzeć.

Pół godziny zajęło dojście do granicy lasu. Te 30 minut było jednym najpiękniejszym wspomnieniem z gór wszelakich. Oszołomieni kolorami wychodzmy ponad las. W dole, jakby było mało, pokazuje się turkusowe jezioro, przy którym byliśmy wczoraj.

Przed nami pięknie prezentuje się lodospad. Nie było jednak zupełnie cicho. Lodospad co chwilę przypominał o swoim istnieniu i dolinę wypełniał halas obrywanych seraków czy spadających lawin kamienno-śnieżnych.

Podeszliśmy na wysokość 4000 metrów, co najlepiej było uczcić zasłużonym odpoczynkiem.

Po wyjściu z lasu ścieżka zaczyna wić się zakosami. Nie jest stromo, idzie się całkiem przyjemnie i dość szybko zdobywamy wysokość.

Z każdym spojrzeniem w tył widoki robią się coraz bardziej rozległe.

Trzymamy się cały czas lodowca, który jest po lewej stronie. Szlak biegnie dość blisko, można zatem dokładnie się przyjrzeć.

Z bliska szczeliny wyglądają zarazem groźnie i fascynująco.

Już południe i nie wiadomo skąd zaczęły pojawiać się chmury, które szybko zasłoniły naszą wielką górę.

Wysokość 4500m. Krajobraz zrobił się już wyjątkowo pusty. Tylko osuwające się kamienie i niewielkie kępki trawy.

Ostatnie dwieście metrów było juz sporym wyzwaniem. Czy to zmęczenie, czy braki kondycyjne czy też wysokośc powodowały, że zrobienie kilkunastu kroków stanowiło pewne wyzwanie. Liczę do pięćdziesięciu. Przerwa. Cięzki oddech. Potem liczę już do czterdziestu. Znów przerwa. Na koniec liczyłem już do 25. W międzyczasie pojawił się śnieg i weszliśmy w białą chmurę. W końcu jest! Baza pod Manaslu. Wysokośc 4800 metrów npm. Tyle prawie co Mont Blanca także 1300 metrów wyżej niż byliśmy wczesnym rankiem.

Po kilku minutach mija oszołomienie i można rozejrzeć się po bliskiej okolicy. Jest biało i jasno. Wokół albo ośnieżone stoki albo chmury.

Bazę stanowi kilka rozbitych namiotów wyprawy z uniwersytetu w Kyoto.

Czas na pamiątkowe fotografie zdobywców. Poprosiliśmy „tutejszego” Japończyka o zrobienie zdjęć. Prawdopodobnie pomyślał, że chcemy z nim zdjęcie. Jednak gdy zobaczył wyciągnięty w jego stronę las rąk, a w każdej aparat, to zrozumiał, że ma być naszym fotografem. Pozowanie trochę trwało, ale bardzo ładnie udało mu się wywiązać z powierzonego zadania.

Chwilę później nasz przewodnik wspomina, że to jest jakiś znany japoński himalaista, zdobywca kilku ośmiotysięczników. No…. zdarza się. W sumie w górach jesteśmy. Towarzyszący mu Szerpa to z kolei zdobywca Everestu. Toteż kolejne zdjęcie robimy już z nimi.

W bazie cały czas wieje silny wiatr. Jak wychodzi słońce jest jeszcze całkiem dobrze, ale jak chowa się za chmurami robi się momentalnie bardzo zimno. Ekipa powoli zaczyna zejście, ja jeszcze chwilkę chce pobyć na górze. Zrobiło się cicho. Słychać tylko łopoczące na wietrze modlitewne flagi. Po chwili chmury rozwiały się i szczyt Manaslu pokazuje się w całej okazałości. Wygląda tak blisko. W sumie to tylko 33oo metrów wyżej.

W końcu i mnie wiatr zmusza do tego by zacząć zejście. Dość szybko kończy się śnieg, jednak droga cały czas wymaga uwagi. A o nią łatwo nie jest, głowa cały czas chce oglądać widoki. A tu jak na złość trzeba patrzeć pod nogi.

Zejście zajęło nam ponad trzy godziny. Ostatnie 45 minut było już naprawdę ciężkie. Byliśmy głodni, zmęczeni a Samagaon ciągle gdzieś tam był za kolejnym zakrętem.  W końcu jesteśmy. Było cięzko ale wszyscy jesteśmy pod wrażeniem. Po to właśnie przyjechaliśmy.

Zamawiamy obiad. Teraz dopiero można odpocząć. Nepalskie hoteliki taki mają model działania, że od czasu zamówienia do realizacji może minać 1-2 godziny. Siedzimy w jadalni przy wielkim termosie z herbatą i sycimy się atmosferą. Dowiadujemy się, że nasz hotel należy do dwóch braci. Są wyjątkowi, bo jako jedyni bracia w świecie mogą pochwalić się wejściem na wszystkie 14 szczytów ośmiotysięcznych. I właśnie jeden z nich siedzi sobie dwa stoliki dalej rozmawiając przy szklaneczce rakszi ze znajomymi. Nie ma się w sumie czemu dziwić. Przeciez jesteśmy w Himalajach. Po takim dniu można zaszaleć i zamawiam steka z kurczaka. Po raz pierwszy na tym wyjeździe. Moment wnoszenia i sposob podania są bardzo widowiskowe. Na drewnianej, uprzednio mocno zwilżonej wodą tacy, stawiany jest metalowy półmisek chwilę wcześniej wyciągnięty z pieca. Woda gwałtownie paruje wydając z siebie kłęby dymu i głośny syk. W momencie wniesienia na salę wszelkie rozmowy cichną i wszyscy się patrzą. Takie danie zamówiły cztery osoby z naszej grupy i zostają nam podane w tym  samym momencie. Efekt jest dobry. Siedząca obok wycieczka Niemców z zazdrością patrzy na nasze dania. Sami dostali makaron z warzywami. Przewodnicy niemieckiej grupy nie mają zatem wyjścia. Grupa płaci spore pieniądze za trek i jedzenie ma być pierwsza klasa. Kolejnego wieczora wszyscy dostaną dokładnie to samo co teraz my. A sama kolacja pierwsza klasa. Pierwsze mięso od 1o dni. Ziemniaki, kurczak i jakaś surówka. O jak dobrze. W sumie ile można wcinać makaron, ryż lub ziemniaki – zawsze z z warzywami.  Jadalnia to jedyne miejsce gdzie jest ciepło, dlatego siedzimy tu długo. Do pokoi rozchodzimy się przed 21. Czas zapakować się w śpiwór i spać. Jutro też powinno być pięknie.

 

 

 

 

 

 

1 thoughts on “[nepal] Dookoła Manaslu – dzień piętnasty

  1. Planuję trekking wokół Manaslu w przyszłym roku i bardzo cieszę się, że tutaj trafiłam – wpisy czyta się (i ogląda!) z wielką przyjemnością. Czekam z niecierpliwością na kolejne. Byłoby świetnie, gdyby jeden z wpisów był poświęcony praktycznym wskazówkom np. na temat agencji turystycznych w Katmandu, wysokości wynagrodzenia przewodników i Szerpów, cen hotelików i jedzenia na trasie, dostępności wody. Byłabym również bardzo wdzięczna za podsumowanie trasy i podanie dziennych czasów trekkingu. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *