Dzień osiemnasty – Tseram czyli Makalu w roli głównej.
8 listopada 2019
Selele La /4210m/ – Tseram /3870m/
Rano zerwałem sie przed szóstą. Bardzo liczyłem, że zobaczymy wszystko w czerwonej tonacji wschodzącego słońca. Niestety akurat dziś jest pierwszy poranek na od bardzo dawna, kiedy to nie ma czystego nieba. Są za to chmury. Zasłaniają zarówno naszą Górę jak i wschodzące słońce. Szkoda.
Niebo lekko się tylko na kilka minut zaróżowiło. I już po spektakularnym wschodzie.Zatem wracamy do normalnego dziennego trybu. Śniadanie…
Szybkie pakowanie i możemy się zbierać. Nie mogę przestać się odwracać w kierunku Makalu. Wypatrywałem też Everestu i Lhostse. Ale nie ma.
Późniejsze symulacje pokazały, że najprawdopodobniej należało podejść kilkadziesiąt metrów w górę by zobaczyć czubek najwyższej góry na świecie.Ruszamy jeszcze przed siódmą. Dziś długi i oby widokowy dzień. Wąska ścieżka prowadzi w górę doliny. Nawet nie ma większego podejścia.
Odbiliśmy w prawo i zaczęliśmy podejście na niewielki garb. Za nim pokazuje się nam herbaciarnia. Szliśmy tu godzinę.Odwracam się i… Jannu! Ależ pięknie się stąd prezentuje!Powoli dochodzi reszta grupy.
W herbaciarni dostajemy wędzoną dymem z ogniska herbatę. Pojawia się trochę więcej słońca. Ale chmury nie dają za wygraną. Przed nami ostatnie podejście na Selele La.Podejście jest krótkie, ale strome. Przy każdym odpoczynku wystarczy odwrócić się i można popgrążyć się w zachwycie.Do przełeczy jeszcze kilkanaście metrów. Ale widoki już są! Odsłania się Makalu. Przez chwilę widać także po prawej malutki czubek Lhotse. Mount Everest niestety cały czas w złośliwej chmurze.Stoję i wcale nie chce mi się ruszać na przełęcz. Z tyłu coraz większy Jannu.Na lewo od Makalu siedmiotysięcznik Chamlang.Dochodzę w końcu do przełęczy Selele. Wysokość 4480m. Jest kilka minut przed dziewiątą. Witają mnie oczywiście łopoczące na wietrze flagi modlitewne.Punkt widokowy znajduje się kilkadziesiąt metrów ponad przełęczą. Oczywiście Makalu w roli głównej. To piąta góra swiata, mierzy 8481 m. Odległa od nas o niecałe 100 kilometrów.Po prawej schowane w chmurze Lhotse i Everest. Widać za to dwuwierzchołkowe Chomo Lonzo. Chamlang. Jannu prezentuje się stąd doskonale. Piękna góra. Co za proporcje!
Siedzimy tu prawie godzinę. Powoli się zbieramy. Dalsza droga prowadzi nawet nienajgorszym trawersem. Cały czas mamy widoki na dolinę po prawej stronie. A z tyłu oczywiście Makalu. Po drodze mijamy siedzącego na grani skalnego dzikiego kota.Przed kolejną przełęczą postój.
Pogoda po przejsciu przełęczy zaczyna się pogarszać. Zewsząd przychodzą shmury. A jeszcze nie ma południa. Wcześnie dziś coś…Przed nami ostatnia przełęcz, Sinion La. Wydawało nam się , że szybko tak dojdziemy. Tymczasem pokonujemy całkiem spore podejście. W międzyczasie dopada nas niestety chmura. Końcówka ciężka. Do tego zimno i nic nie widać. W końcu jesteśmy. Jest niewiele minut po dwunastej. Wysokość 4546m. Widoków brak. Siedzimy w chmurze i marzniemy. Powoli zaczynamy zejście.Mam nadzieję na jakieś cudowne przewianie chmur i zostaję jeszcze na górze. O dziwo po kilku minutach coś sie zaczyna pokazywać.Reszta tymczasem schodzi.A w kilka minut chmury częściowo się rozwiewają i pokazuje sie nam dolina lodowca Yalung i wielki snieżny mur siedmiotysięcznika Kabru. Kanczendzonga nie wychodzi jednak z chmur. Ale widok i tak jest piękny.Zejście jest bardzo strome. Kruche zakosy w pół godziny sprowadzają nas do jeziorka. Siadamy na odpoczynek. Już czujemy, że zejście da nam w kość.Idziemy. Cały czas zakosy. W dole widać już dachy zabudowań w Tseram.
Zejście dłuży się okrutnie. W sumie to 700 metów dół. Ale naprawdę stromo w dół. W międzyczasie wychodzi słońce. Dochodzimy na resztach sił. Jednak takie zejście potrafi zmęczyć. Samo Tseram okazuje się skupiskem dwóch hotelików z czego jeden w jeszcze w budowie. Warunki bardzo spartańskie. A miała byc duża wioska… Z prądem dalej problem. Zasięgu również brak. Jadalnia niestety bez kozy i mamy pokój przy kuchni. Pomiędzy nami jest tylko cienka deska, więc słyszymy wszystkie odgłosy. Do tego znów brak menu. Ceny w pierwszej wersji wzbudziły w nas protest, bo jest drożej niż w Selele Campie. Okazuje się, że jednak podlegają one negocjacjom. Po chwili dostajemy poprawioną wersję menu. Teraz wygląda to już lepiej. Zamawiamy kolację. W międzyczasie możemy podziwiać nawet kolorowy zachód slóńca.
Po kolacji skupiamy sie w jednym małym pokoiku na odprawie. Szybko, bo jeszcze przez dwudziestą, jesteśmy już w śpiworach. Niestety zasnąć nie jest łatwo. Wątłe deski oddzielające nas od kuchni nie są żadną przeszkodą dla wszelkich odgłosów z niej dochodzących. A tam zabawa trwa w najlepsze. Głośne rozmowy, śmiechy. Mam wrażenie, że dzieje się to nad moją głową. Ciszej robi sie dopiero po 22:30.