12.07.2021
Dzień pierwszy
Wołosate – Schronisko pod Rawkami
Pandemiczną zimą mi się objawił pomysł przejścia od czerwonej kropki w Wołosatym do czerwonej kropki w Ustroniu. W ostatnich latach Główny Szlak Beskidzki, bo tak się nazywa ów szlak łączący Wołosate i Ustroń, zyskuje na popularności i w sezonie nawet po kilka osób zaczyna się z nim mierzyć. Łatwo nie jest, to ponad 500 kilometrów niełatwego szlaku i 17 kilometrów podejść i zejść. No ale przejście czerwonym wydało się zbyt oczywistą oczywistością 😎. Zatem wymyśliłem, że zabawa będzie polegała na przejściu pomiędzy kropkami jakkolwiek byle nie czerwonym beskidzkim. Czyli GSB, ale to jest Golkowy Szlak Beskidzki. Oczywiście nie da się uniknąć w kilku miejscach czerwonego szlaku, ale z założenia ma być go jak najmniej. Wstępnie ułożona trasa wcale nie wygląda na gorszą, a wręcz przeciwnie. Na trasie jest Lackowa, Wielka Racza, Gorc, a więc naprawdę znane i piękne szczyty. Zasadniczo wytyczona linia wiedzie wszystkimi kolorami szlaków, do tego asfalt, prom przez Dunajec i kawałki pozbawione szlaków i ścieżek czyli klasyczne chaszczowanie.
Jest 12 lipca, o 6:02 rano melduję się przy kropce w Wołosatem. To był dobry pomysł, choć przeze mnie raczej niepraktykowany. Jednak częściej o tej porze przewracam się z boku na bok…
Pogoda cudna, poranne ostre słońce. Plecak trochę uwiera, ale jego zawartość uwzględnia możliwość spania na dziko. Ruszam niebieskim na Tarnicę. I od razu wita mnie słońce. Ledwo wystartowałem, a już pierwsza dłuższa przerwa. No ale trzeba stanąć, pozachwycać się i ogrzać porannym ostrym słońcem.
Podejście mija nadspodziewanie szybko. Jeszcze godzina nie minęła, a ja już na połoninie. I kolejny postój na zachwyty, westchnięcia i zdjęcia.
Po 90 minutach ja już na Tarnicy. Środek wakacji, a tu proszę… Nikogo. A ponoć te Bieszczady takie pełne ludzi… 😉 No ale ci ludzie pewnie właśnie wstają z łóżek, bo jest w sumie dopiero 7:30. Powietrze, jak to w lipcu, niezbyt przejrzyste, ale dostrzegam Pikuja, a nawet hen hen na ostatnim planie Borżawę.
Patrzę teraz na zachód, to tam będę szedł. W oddali cele na kolejne dni: Rawki, Caryńska, Wetlińska… Staram się nie myśleć o tym jak to będzie dalej. Ważne jest to co dziś. A o tym co będzie jutro, pomyślimy jutro. I w tak miłych okolicznościach przyrody konsumuję ze smakiem śniadanie.Ruszam w stronę Bukowego Berda niekończącymi się schodami… Brrr…Chwilę przed Bukowym Berdem spotykam pierwszych ludzi. Bardzo lubię połoninę Bokowego Berda. Z reguły mało ludzi, do tego fantastyczne widoki.Pode mną Muczne i całkiem nowa wieża widokowa na Jeleniowatym. Przed Berezkami wymyśłiłem sobie „wariant prostujący”. Niebieski szlak szedł bardzo naokoło, a potem czekało mnie jeszcze 2 kilometry asfaltu. A tu kusiło zejście na wprost grzbietem, a zarazem granicą parku wprost do początku żółtego szlaku prowadzącego do Koliby. No to poszedłem… I trafiła mi się kumulacja. Rozłożyste jeżyny z dorodnymi pokrzywami, które skrywały suche gałęzie i pnie. A wszystko w już w palącym słońcu. Normalnie jak chaszczowanie w Niskim. Po 20 minutach wyszedłem na asfalt i byłem bardziej zmęczony niż na podejściu na Tarnicę. Zatem odpoczynek i ruszam smutnym ciemnym i mokrym szlakiem prowadzącym do Koliby. Tu kolejna, tym razem dłuższa i zasłużona przerwa. W Kolibie rozbawiła mnie nieco karteczka informująca o zakazie sprzedaży piwa. Zakaz wydał właściciel tegoż przybytku czyli rektor Uniwersytetu Warszawskiego, w trosce, jak mniemam, o morale i dobre prowadzenie się studentów. Taaa… Teraz pozostało podejść na Carynską. W sumie to 400 metrów podejścia. Po drodze zaczęło coś grzmieć w oddali. Tym razem był to fałszywy alarm, a na Carynskiej nastąpił z racji wczesnej pory długi czas relaksu. Tłumów nie było. Na koniec wyczerpujące kolana ostre zejście na przełęcz Wyżniańską. Chyba miałem dosyć. Zaczęło grzmieć już znacznie bliżej i to zdopingowało mnie do raźnego marszu do schroniska.
Ledwo doszedłem i usiadłem z napojem chłodzącym w ręku (lany Kozel Černý) to lunęło…. Warto jednak wychodzić wcześniej…
Podumowanie: 30,8km 1690m w górę 1710m w dół