13 lipca 2023
Dzień dziesiąty
Studzionki – Jordanów
Dziś prognozy zapowiadają pogodowy armagedon. Zobaczymy, padało już, owszem, ale w nocy. O 6 rano przywitał mnie całkiem ładny poranek.
Tatry widać lepiej niż wczoraj. Można spokojnie rozpoznawać poszczególne szczyty.Doliny pełne poszarpanych mgieł, całkiem ładnie to wyglądało. Do tego nawet lekko chłodnawo. Szło się dość dobrze, choć droga wiodła głównie pod górę. Kilka minut po dziewiątej dotarłem do Hali Długiej, skąd już widać było nieodległe schronisko pod Turbaczem
Na Turbaczu niezmiennie dziwi mnie cena pokoju 15os (90zl) w bufecie nie taniej. Na domiar złego ktoś kosiarką spalinowa podcina krzaki pod schroniskiem i czyni niemożebny hałas. Nawet posiedzieć w spokoju się nie da. No to idziemy dalej. Na szczycie Turbacza nawet się nie zatrzymałem.W połowie drogi na Stare Wierchy spojrzałem w niebo, wszędzie granatowo. I jakieś pomruki burzy. Rzut oka na radar opadów i hmnn… pada wszędzie dookoła. Tylko nie tu. Znaczy cud! Ale jak wiadomo cuda nie trwają wiecznie i blisko Starych Wierchów poczułem pierwsze krople. Usiadłem przy wejściu i czekałem na rozwój sytuacji. Nie musiałem czekać długo. Po chwili zaczęła się zlewa. I tak przez półtorej godziny.
W końcu jakby trochę się uspokoiło. A, że samo się nie przejdzie i mam czas tylko do poniedziałku – to trzeba było ruszać. Niestety lekki deszczyk skończył się przed Rabką. Wystarczyło 5 minut ściany deszczu by pozbyć się złudzeń. I uczucia suchości zasadniczo wszędzie.
Do Maciejowej nawet nie wchodziłem, parłem na Rabkę.Deszcz nie poddawał się i byłem już kompletnie mokry, łącznie z chlupiącymi butami.Ale chyba nie było co narzekać, bo dziś już 10 dzień a deszcz dopadł mnie dopiero dziś.W końcu dotarłem do Rabki. Tu wbiłem się do restauracji. Ależ w środku było przyjemnie! Znaczy było ciepło i sucho, a to w tym momencie dla mnie było wszelakim wyznacznikiem luksusu. Pizza, potem jeszcze zakupy i cóż było robić. Zakładam plecak i ruszam dalej. Przynajmniej już nie pada.Ale niestety szlak prowadził przez krzaki i łąki zatem już po chwili spacer zamienił się w brodzenie w basenie. Trudno. Taki los. W ramach pocieszenia okazało się, że zostało mi już tylko 137 kilometrów. Od razu lepiej…Niedługo potem przekraczam ruchliwą Zakopiankę.Właściwie nie tyle co przekraczam, co przechodzę pod Zakopianką.
A potem znów szlak w krzakach, ścieżka ledwo widoczna. Znów jestem mokry, po zebraniu całej wody ze wszystkich liści.Chmury się kotłowały, ale wyglądało, że dziś już padać nie powinno. Szlak teraz zamiast iść doliną rzeki Skawy, asfaltem wprowadził mnie do wioski Wysoka, potem w dół z powrotem do Skawy i ostatnie podejście do Jordanowa.
Do Jordanowa dotarłem nawet w dobrym czasie, bo koło 19, ale chyba resztką woli. W ramach zadośćuczynienia dziś nocleg w luksusach. W apartamencie, w samym centrum, nad miejscową galerią handlową. Łazienka, CIEPŁA woda, świeża pościel… Ach!
A jutro audiencja u Królowej!
Dziś 44,1 km, 1040 w górę i 1430 w dół
dzień 10/14; kilometry 375/513