Latino – cz. 25
15 września 2014
Potosi czyli wyprawa do wnętrza góry
Wracamy zatem do hostelu, zakupujemy wycieczkę. Niebawem pojawia się nasz przewodnik. Prowadzi nas na dziedziniec, wyciąga z worów ubranka robocze i zaczynamy się przebierać. Spodnie, gumiaki, kurtki, kask z górnicza latarką i brezentowy plecak na nasze drobiazgi. Rzeczy czyste nie są, ale nie ma to specjalnie znaczenia, tam gdzie idziemy czyściej nie będzie. Mamy dużo radości z ubierania się.
Wychodzimy z hostelu na ulicę i wsiadamy do busika który zawozi nas w stronę kopalni.
Historia kopalni sięga roku wieku XIV, gdy Hiszpanie dowiadują się o wielkich złożach rudy srebra jakie kryje w sobie góra nazwana później Cerro Rico. W roku 1545 zakładają u stóp góry osadę i zaczynają kopać. Złoża są ogromne, kopalnia rozrasta się, osada zamienia się w wielkie dwustutysięczne miasto. Praca była bardzo niebezpieczna. Ludzie ginęli nie tylko na skutek wypadków w kopalni, ale tez z powodu wycieńczenia , kontaktu z rtęcią. Do tego jeszcze pylica i wszelakie inne choroby. Górnik z rzadka dożywał do 40 roku życia. Hiszpanie siłą ściągali Indian do pracy w sztolniach, ale po pewnym czasie nie byli juz w stanie na wskutek wysokiej śmiertelności przymusić takiej ilości tubylców. Od początku XVII wielu zaczęto sprowadzać niewolników prosto z Afryki. Ci umierali jeszcze częściej, bo nie dość, że wykańczały ich te same przyczyny co Indian, to jeszcze warunki miejscowe: surowy klimat i znaczna wysokość nad poziom morza. W celu zwiększenia wydajności prowadzono 12 godzinne zmiany. Każda zmiana pracowała tak przez cztery miesiące. Ci co mieli dzienną zmianę w kopalni przez ten czas nie widzieli w ogóle słońca. Po tym czasie wychodzili z kopalni z przepaską na oczach, bo zupełnie odwykli od światła dziennego. Szacuje się, że przez pierwsze 300 lat działalności zmarło tu około 8 milionów ludzi: Boliwijczyków, Peruwiańczyków i rdzennych Afrykanów. A wydobyto kilkadziesiąt tysięcy ton srebra, które trafiało do Europy. Daje to ponad 100 istnień na jeden kilogram kruszcu. Przerażająca statystyka.
Przed nami rozkopana do granic możliwości góra. Drogi, torowiska i wielki bałagan.
Czekamy na odpowiedni moment na wejście. Z pobliskiego otworu słychać jakieś głosy, po chwili widzimy trójkę górników pchający wózek z urobkiem.
Sam jeszcze nie wiem co sądzić o tej turystycznej „atrakcji”.
Wchodzimy. Jest nisko i wąsko. Tyle, żeby zmieścił się wózek i pochyleni górnicy. Choć idziemy przygarbieni, to i tak co chwila walimy kaskami w sufit. Wentylacji nie ma, oświetlenia także.
Zaraz przy wejściu spotykamy El Tio, czyli”wujaszka” Udekorowany jest dość szczególnie. Liście koki, plastikowe butelki z resztką spirytusie, puszki z piwem, niedopalone papierosy. Wszystko to wygląda jakby nic do szczęścia mu nie brakowało. Każdy wchodzący i wychodzący ze sztolni musi zamienić parę słów z El Tio, porozmawiać, poprosić o łaskawość i szczęście w pracy. Trzeba z nim napić się trochę wódki, strącając mała część z każdego kieliszka, który się wypije. Zapalić jednego wspólnego papierosa.El Tio to duch kopalni. Może być przyjacielem czy kompanem, skorym do pomocy i żartów, ale może być też oprawcą. Często nazywany jest diabłem, nawet tak wygląda, ale nim nie jest. Przez górników wielbiony, szanowany i wzbudzający respekt. To od niego tylko zależy czy dziś bezpiecznie wyjdziesz z kopalni, spadnie na ciebie belka, zepsuje się lampa, dokopiesz się do wielkiej i cennej żyły kosztownego kruszcu. On to wie i może wszystko.
Nasz przewodnik wyciąga butelkę ze spirytusem, wylewa część zawartości pod stopy El Tio. Podaje mu tlącego papierosa, zostawia kilka liści koki. Teraz powinniśmy czuć się bezpiecznej. El Tio, dobry i zły wujek kopalni będzie miał na nas baczenie.
Sam tunel nie wygląda jakoś solidnie,ale skoro jesteśmy pod dobrą opieką, to martwic się nie będziemy.
Idziemy kilkanaście minut ciemnym korytarzem. czasem jest tak nisko, że trzeba iść na kolanach. Z sufitu często coś kapie, czasem woda sięga po kostki. Teraz wiemy po co nam gumowce. Drewniane filary podtrzymujące strop nie raz wyglądają jakby miałby za chwilę się zawalić. Mam nadzieję, że wyglądają tak samo od stu lat. Dodatkowa atrakcję zapewniają wagoniki. W pewnym momencie słyszymy głośne nawoływanie. Udaje nam się schować w bocznym korytarzu, chwilę później przejechał rozpędzony wózek pchany przez dwóch robotników.
Każdy, włącznie z nami, przed wypiciem strąca trochę alkoholu na ziemię, by podzielić się za każdym razem z El Tio. I nie wygląda by robili to na pokaz.
Rozmowa jest dość luźna, lecą żarty. Szybko łapiemy się, że uczestniczymy w małym przedstawieniu turystycznym pod hasłem „zwiedzamy prawdziwą kopalnię”. Nasza sztolnia była utrzymywana prawdopodobnie tylko dla celów przemysłu turystycznego. Ale ręki nie dam sobie uciąć. Górnicy byli ściągnięci na okoliczność naszego zwiedzania. Najprawdopodobniej na co dzień mogli tu pracować. Organizator, chcąc uatrakcyjnić program turystyczny, nic nam nie powiedział, że była w weekend zabawa i roboty na kopalni dziś nie ma. Ale nie czujemy się oszukani, przyjmujemy zaproponowaną przez lokalsów konwencję i bawimy się równie dobrze co „górnicy”. Jest wykopany korytarz, są wózki pchane ręcznie, jest ciemno, mokro i ciasno, Są górnicy. Wszystko się zgadza. Dziś i tak więcej byśmy nie zobaczyli. Ruszamy w drogę powrotną. Nie idziemy jednak ta samą drogą, zwiedzamy inne poziomy korytarzy. Widać jak góra jest podziurawiona, co chwilę dochodzi jakiś tunel. Z każdego możliwego kierunku. Z dołu, z lewej, prawej, z góry. Pojedynczo, parami. Szczeble drabin utrzymują nasz ciężar chyba na słowo honoru. Czasem trzeba obejść większe dziury bokiem korytarza, a podłoga i ściany są śliskie. Na szczęście jest ciemno i nie widać za dużo
W końcu dochodzimy do znajomego korytarza, skąd po kilku minutach żegnając się z El Tio wychodzimy z piekła wprost do pięknego rozlanego światłem świata.
Przewodnik zabiera nas jeszcze na punkt widokowy.
Jesteśmy na przedmieściach miasta, które stąd prezentuje się imponująco. Wszędzie dookoła góry, gdzieś w dole widzimy wieżę katedry.
Wracamy w dół do hotelu. Koniec końców nie żałujemy wycieczki. Mogliśmy spojrzeć w inny świat. Zupełnie nam obcy, a zarazem niezmiernie interesujący. Warty poznania choćby w tak ograniczony sposób.
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2