Latino – cz. 21
12 września 2014
Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzien 2
Tu, żadna niespodzianka, widzimy pasterzy i kolejne stada lam.
Odbijamy w prawo na mały grzbiet i po chwili widzimy jeziorko. Teraz widać, że poszliśmy o jeden potok za wcześnie. Ale odległości są niewielkie, w zasadzie niewiele nadłożyliśmy drogi. Nad jeziorem długa przerwa. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Dalej idzie się ciężko. Niektórzy na widok wielkiej wody idą się wykąpać. Temperatura wody zapewne ma gdzieś pomiędzy 0 a 10 stopni. Reszta jest pod wrażeniem.
Zaraz nad jeziorem widzimy całkiem spory budynek. Wygląda jak schronisko, ale jakie ma przeznaczenie nie wiemy. Jest zamknięte na głucho.
Pogoda tradycyjnie z każdą godzina sie pogarsza. Nadchodzi coraz więcej chmur, powoli tez ciemnieją zapowiadając mały prysznic w niedalekiej przyszłości. Ruszamy całkiem wyraźna drogą.
Droga wspięła się na grzbiecik, a tam niespodzianka. Mija nas taksówka. Wydawało się nam, że jestesmy gdzieś w dzikich i bezludnych górach, kilka dni od cywilizacji. A ta do nas właśnie przyjechała taksówką. Przyjechała i nie zatrzymując pojechała dalej.
Droga oczywiście prowadzi w doliny, my zaś w planie mamy wejść na przełęcz. Idziemy zatem prosto pod górę. Nie jest może jakoś bardzo stromo. Wysokość przekroczyła już 4700m. Idziemy powoli, co kilkadziesiąt kroków trzeba przystanąć, złapać zgubiony gdzieś oddech.
Lekko trawersujemy naszą górę. Za plecami wyłania się znajome jezioro Titicaca.
Dochodzimy do grzbietu. Można w końcu odpocząć.
Stąd widać już nasza przełęcz. Już niedaleko. Co robić? Ruszamy.
Po drodze można znaleźć ślady tych co do przełęczy nie doszli.
Powoli, powoli, ale z każdym krokiem coraz bliżej.
Przełęcz wita nas deszczem i wiatrem. Widoków na drugą stronę raczej brak. Odsłonięte tylko to co widzieliśmy podczas podejścia. Trochę złośliwie. Ale co zrobić. Możemy sobie popatrzeć na jezioro Titicaca. Jesteśmy na 4900m. W sumie całkiem wysoko.
Schodzimy obszerną i niestromo opadającą doliną. Jest całkiem wyraźna ścieżka.
W pewnym momencie skończyło się łagodne zejście. Zrobiło się dość stromo i bardzo krucho. Choć mi akurat taka kruszyzna pomaga w zejściu. Ładnie amortyzują każdy kolejny krok. W dole widać kolejne jeziorko. Sistana Khota.
Jesteśmy w końcu na dole. Wysokość 4670m. W planie było dziś nieco więcej do zrobienia, ale jest już popołudnie i nie ma entuzjazmu w grupie na kilka godzin marszu do kolejnego jeziorka. Rozbijamy namioty i mamy okazje na spełnienie dobrego uczynku. Koło nas pojawia się mała owieczka. Stoi bardzo chwiejnie na cieniutkich nóżkach. Widać, że urodziła się kilka godzin temu, o czym przekonuje nas zwisająca świeża pępowina.
Mamy w naszym gronie dwie Panie, lekarzy weterynarii. Monika wyciera maleństwo chusteczkami, a potem udaje się w stronę stada w poszukiwaniu zastępczej mamusi. Wraca po kilkunastu minutach z dobrymi wieściami. Znalazła chętną, która przygarnęła owieczkę.
Rozbijamy namioty. Znów zimno. Jedzenie, odpoczynek i czas spać.
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2