[iran] Esfahan. Iran w odcinkach cz. III

Posted on BLOG

22-24 września 2013
Esfahan. Iran w odcinkach cz. III

Bardzo wygodnym autobusem mknęliśmy po szerokich autostradach. Lepiej nie porównywać do naszego, jakże rozwiniętego, kraju.

Do tego widoki za oknem bardzo miłe. Może trochę monotonne, ale w zasadzie jechaliśmy cały czas brzegiem pustyni.

Autobus poza poczęstunkiem zapewniał też rozrywkę. Puszczono nam film produkcji irańskiej. O złej i rozpustnej ( jak na warunki irańskiej produkcji ) posiadaczce czerwonej chusty i takiż szpilek. Znaczy owa rozpusta polegała na tym, że tak grzesznie się ubierała, do tego potrafiła kłamać, siać intrygi i nosić się w wyzywającym czerwonym kolorze. Wszystko oczywiście skończyło się dobrze za sprawą pewnego mądrego i religijnego imama. Później okazało się, że to jest jakiś hit, bo plakaty tego filmu wisiały w każdym mieście. Byliśmy więc na czasie. 

Dojeżdżamy do Esfahanu. Nagle z tyłu autobusu słychać, że ktoś spiewa. To był najprawdziwszy rastaman, przynajmniej tak wyglądał. Ale po chwili zdumienia przychodziło jeszcze większe oszołomienie. Język jakiś znajomy. To był rosyjski! Takie rzeczy chyba tylko tu. Zapoznaliśmy się z Gienkiem, a on na naszą cześć odśpiewał jeszcze „wsiąść do pociągu bylejakiego…” w wersji także rosyjskiej.

Za sprawą Justyny, która znała pewną Irankę mieszkającą obecnie w Polsce, dostajemy się pod opiekę miejscowej rodziny. Odebrali nas z dworca, znaleźli bardzo porządny i niedrogi hotel (12$ ze śniadaniem). Do tego dostaliśmy porządnie opracowany program naszego pobytu w tym mieście z rozpisanymi miejscami do zobaczenia w dzień, po południu i wieczorem a także wskazówkami gdzie pójść na obiad czy kolację. Ale fajnie! 

Kolację jemy w najpopularniejszej restauracji w mieście – Szahrzad. Ludzi mnóstwo, ruch ogromny. Nie widizałem jeszcze tylu kłębiąch się kelnerów. Standard wysoki, ceny takoweż, a środku praktycznie sami Irańczycy.

Jedzenie pięknie podane. Chociażby ten szaszłyk jagnięcy.

Zatrzymajmy się więc chwilę przy tutejszej kuchni. Jak wiadomo, podróżowanie i poznawanie kraju nie może obejść się bez próbowania miejscowych specjałów. Dla mnie to jeden z najważniejszych składników wyprawy. Kuchnia irańska jest całkiem smaczna choć może się wydawać nieco monotonna. W zasadzie wszystko kręci się wokół ryżu, kebabów i szaszłyków. Drób, baranina, rzadziej jagnięcina. Oczywiście nie ma wieprzowiny. Kebaby występują jako paski mielonego mięsa upieczonego na podłużnym ruszcie. Do tego warzywa. Dużo cebuli, różnej zieleniny – pietruszka, mięta, pomidory ( te też z rusztu ). A wszystko z dodatkiem miejscowego pieczywa, które dostaniemy do każdego zamówionego dania. Chleb zawsze jest w postaci wielkiego cienkiego placka, prostokątnego lub owalnego. W zależności od kształtu i sposobu wykończenia może to być lawasz, sangak, barbari. Kupić można go tylko w piekarniach, gdzie zawsze wczesnym rankiem ustawia się kolejnka chętnych. 
/zdj. Edyta P./
W barach szybkiej obsługi często można spotkać berjani. To smażone mielone mięso z przyprawami z dodatkiem orzechów. Podawane w chlebie typu lawasz z dodatkiem cebuli, mięty i bliżej nieidentyfikowanych innych zielsk. Dobre.
Kebaby wyglądaja podobnie. Poniżej na zdjęciu kebab z mielonego baraniego mięsa z pomidorem i dużą ilością cebuli. Do picia Zam-Zam, czyli miejscowy odpowiednk Coca-Coli. Nie odbiega od oryginału. 

Często zamiast coli brałem to co piją miejscowi. Czyli dough, który jest lekko sfermentowanym jogurtem, często z dodatkiem mięty. Dough podobny jest do tureckiego ajranu, tyle, że ajran nie jest poddawany procesowi fermentacji, ot zmiksowany jogurt z wodą, lekko posolony. Dough zaplikowałem sobie na dzień dobry, mając nadzieję, że w ten sposób szybko przestawię organizm na tutejsze specjały. Na szczęscie pomysł okazał się skuteczny 😉
Inna potrawą, którą mieliśmy okazję sprobować był  asz-e reszte. To rodzaj zupy z makaronem. Stanowi dośc karkołomne połączenie składników: ugotowana soczewica, ciecierzyca, kapusta, makaron, ryż, natka pietruszki, kolendra, szpinak, czosnek. Do takiej zawiesiny dodajemy ( nie mieszając!) smażona cebulę, suszoną miętę i serwatkę i kaszk ( rodzaj serwatki ) . W takiej postaci dostajemy to na stół i wtedy należy dopiero wszystko pomieszać. Bardzo sytna. Zasadniczo spróbowałem raz i wystarczy 😉

 /zdj. Edyta P./

Jeszcze jedna potrawą, którą miałem okazję jeść, nazywa się dizi. To rodzaj zupy gulaszowej. Wywar z mięsa i warzyw z dodatkiem wielkich kawałków ziemniaka. Do tego groch czy też soczewica. Serwowany w glinianym kociołku. Do potrawy podawany jest tłuczek, by po przelaniu wywaru do specjalnego naczynka resztę w kociołku dokładnie rozkwasić na miazgę. Do wywaru dorzucamy kawałki chleba i na to wszystko uprzednio rozgniecioną papkę. Uff, skomplikowane. I jakoś tak mało jadalne. Ja w każdym razie zjadałem bez całej też zabawy, stąd też moje skojarzenia z zupą gulaszową. Można się najeść i jest smaczne.

W kwestii napojów brak napojów alkoholowych próbowaliśmy ratować się wyciskanymi sokami. Najlepsze były z granatów (ach!!!), ale byli też amatorzy soku z arbuza. W Iranie bardzo popularne jest piwo bezalkoholowe. Nie byłem w stanie zrozumieć tego fenomenu. W smaku przypominało jakąś lemoniadę, sprzedawane zawsze jako smakowe. W opisie można było się doczytać, że zrobione z chmielu i słodu. Niestety nie dało się tego wychwycić w smaku. Pewien Irańczyk zapytał mnie czy smakuje mi tutejsze piwo. Odpowiedziałem że to :  beer without beer. Śmiali się z tego wszyscy co słyszeli. Choć mam wrażenie, że dla części to był śmiech podszyty pewnym smutkiem 😉
Esfahan to drugie co do wielkości miasto w Iranie. Mieszka tu ponad dwa miliony ludzi. To zarazem kulturalna stolica kraju, z wyznaczonym ścisłym centrum, pełna zabytków i miejsc godnych uwagi. Jest tu tego tyle, że relację z Esfahanu podzieliłem tematycznie. Szkoda wszystko załatwić jednym wpisem. Stosując analogię, Esfahan to taki irański Kraków. Czarne chusty w odwrocie, tu królują w dowolnym kolorze byle nie czarnym. Po sposobie jej wiązania można ocenić stopień wyzwolenia kobiety. Im więcej odsłoni włosów tym jest bardziej odważna. Niektóre, te najbardziej radykalne, chustę wiążą tylko na koku, który jest upięty z tyłu głowy.

Irańczycy są bardzo otwarci i gościnni. Co chwilę ktoś nas zagaduje. Skąd jesteśmy, co widzieliśmy i czy podoba nam sie w Iranie. Taki standardowy zestaw pytań. Wiele osób oferowało nam pomoc w czymkolwiek. Część chętnie by nas zaprosiła do siebie. Niektórzy zagadują, choć znają jedno, dwa słowa po angielsku. Kilka razy wdajemy się w dłuższe dyskusje o Iranie, świecie, polityce, obyczajach. 

Pierwszego dnia po jakże sycącej kolacji poszliśmy jeszcze spacerkiem do mostu Si-O-Seh. Więcej o esfahańskich mostach w tym wpisie.

Rankiem nie udało się wyjść na oglądanie miasta przy wschodzącym słońcu. Jakoś nie mieliśmy sił wstać o 6 rano. Wstaliśy o 8, zaliczyliśmy śniadanie w hotelu. Niestety wszędzie wygląda tak samo. Chlebek, jajko, masło, serek, dżem i herbata. Ruszamy w miasto przed 10. Na początek pałac Chetel Sotun, czyli pałac 40 kolumn. Kolumn jest 20, a te brakujące to ich odbicie w wodzie. Taaaak.

To jedyny zachowany pałac królewski wraz z otaczającym go ogrodem. Ocalał, być może z uwagi bardzo cenne malowidła wewnątrz.

Idziemy dalej. Na ulicach Esfahanu widać także dinozaury 😉

Ludzie, ale głównie panowie, chętnie dają sie fotografować, wręcz niektórzy prosza by zrobić im zdjęcie. Z robieniem zdjęć kobietom jest ciut trudniej, aczkolwiek, jeśli fotografuje kobieta, to te problemy najczęściej znikają.

 Czas odmierza tu kolejna wypita herbata.

 Spacerując po mieście staraliśmy odpuszczać sobie czas największego upału. Gdzieś pomiędzy 13 a 16 wszystko zamierało. W restauracjach obiad należało zjeść do godziny 14, potem wszyscy mieli przerwę, a kolację można było zjeść dopiero po 17-18. Esfahan położone jest w pobliżu gór Zagros, leży dośc wysoko, bo na ok. 1700m npm. Góry pokazywały się tylko przy wschodzie i zachodzie. W ciągu dnia widocznośc była bardzo słaba.

Podstawą zasadą biznesu jest to, by prowadzić go na oczach ludzi. Od razu wiadomo co tu można kupić/załatwić. I czy warto się zatrzymywać. Mnie najbardziej ujął pewien sklepiko-warsztacik. W oknie kilkanaście par butów, a pod ścianą, przy maszynie siedzi zgarbiony szewc i robi kolejną parę butów. No jak nie kupić. Ja w każdym razie z Iranu wróciłem z bardzo ładnymi butami.

Soki wyciskane, będące substytutem alkoholu, można dostać na ulicy. Tu akurat tylko i wyłącznie serwuje się sok z granatów. Za szklankę 3zł. A sok przepyszny. Ciekawe jest to, że miejscowi taki sok przyprawiają jeszcze solą i zdaje się kardamonem. Ciekawe połączenie. Spróbowałem. Dobre. Aczkolwiek z racji tak rzadkiego obcowania z sokiem z granatów szkoda było mi było go solić 😉

Trochę zajęło nam znalezienie korzystnego punktu wymiany pieniędzy. Trafiliśmy akurat na silne umocnienie riala. A wszystko przez to, że prezydent Iranu pojechał do Stanów. Dokłądnie pojechał na sesję ONZ, ale to już zwiastowało jakąś nadzieję na lepszą przyszłość. No i rial umocnił o jakieś 10%. W zasadzie pech ;-). Doszliśy do Placu Imama., drugiego co do wielkości placu na świecie. To niewątpliwie centralny punkt miasta. Więcej o samym placu w tym wpisie.
Po południowej stronie znajduje się piękny meczet Imama
Od zachodu, rezydencja szacha, pałac Ali Qapu.
A od północy zaczyna się portalem Qeysarieh Wielki Bazar.
Idąc,w z zasadzie trochę błądzac bazarem doszliśmy do jednego z najstarszych meczetów w Iranie, meczetu Jameh.
Wieczorem nasi gospodarze zaprosili nas na kolację do hotelu Abbasi, gdzie ponoć śpią wszyscy obcokrajowcy. Kurcze, pomyliliśmy hotel zatem… Wnętrze oszałamia.

Dwójkę w tym hotelu można dostać już od 120$ więc w zasadzie nie tak dużo 😉 Hotel dysponuje wielkim wewnętrzym dziedzińcem, pełnym roślin tropikalnych, fontann, kolorowego podświetlenia na terenie którego mieści się jedna wielka restauracja. Karmią dobrze i nie tak jakoś drogo.

Kolejnego dnia udało się wstać raniutko, polecieliśmy i na plac Imama i pod meczet Jameh, a na koniec spokojnie powłóczyliśmy się po obrzeżach bazaru i placu Imama. Przed południem odwiedziliśmy leżącą za rzeką dzielnicę Dżolfa, zamieszkałą przez Ormian. Mieliśmy sposobność obejrzenia tam wspaniałej katedry Vank. Popołudnie – znów plac Imama, jakieś drobne zakupy na bazarze. Na koniec spacer od mostu Khaju do Si-O-Seh i przed północą ruszamy do Shiraz.

1. Kaszan.
2. Abyaneh.
3. Esfahan. Wstęp.
4. Esfahan. Meczet Imama.
5. Esfahan. Plac Imama.
6. Esfahan. Meczet szejka Lotfollaha.
7. Esfahan. Bazar i okolice.
8. Esfahan. Meczet Piątkowy.
9. Esfahan. Katedra Vank.
10. Esfahan. Mosty.
11. Sziraz.
12. Sziraz. Meczet Hosseina.
13. Sziraz. Meczet Nasir-ol-Molk.
14. Persopolis.
15. Pustynia Lut. Kaluts.
16. Jazd.
17. Jazd. Meczet Piątkowy i Stare Miasto.
18. Meybod
19. Chak Chak
20. Kharanaq.
21. Qom.
22. Teheran.

1 thoughts on “[iran] Esfahan. Iran w odcinkach cz. III

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *