13 września 2012.
Dzień 36. Kazachstan. Kanion Szaryński.
Noc ciepła i przyjemna. Wstajemy skoro świt. Ładnie tu.
Jeszcze przed 9 rano jesteśmy w Kanionie Szaryńskim. To taki mikro kanion Kolorado. Ściany do wysokości do 300m.
Wygląda pięknie. Na górze szlaban, ale napotkani Kazachowie, mają klucz. Przyjechali nakręcić tu jakiś materiał dla telewizji. Przy okazji skręcili i nas. Że przejechaliśmy pół świata, by odwiedzić to piękne miejsce i zachwycić się przy okazji tym co zobaczyliśy. Zjechaliśmy na dno kanionu, a dalej piechotą.
Udało się uchwylić ponoć bardzo płochliwą szczekuszkę.
Przejść da się ok 2km, potem pojawia się rwista rzeka. I infrastruktura turystyczna.
Wjeżdżamy na górę i zaliczamy dwa punkty widokowe. Naprawdę tu ładnie!.
Pogoda w międzyczasie się niestety popsuła. Słońce zniknęło.
Usiłowałem się przekonać, że nie mam lęku wysokości 😉
Tadek zdecydowanie nie ma 😉
Szał fotograficzny.
Wytlazłem na pewnę kształtną skałkę. Wszystko fajnie, tylko ile ja się napociłem by z niej zejść.
Kolejny puknt programu to Żarkent. Nieduża obecnie mieścina z ciekawym meczetem. Jesteśmy bardzo blisko granicy z chinami, ledwie 30km. To najdalej wysunięty na wschód punkt na naszej trasie. teraz już będziemy tylko wracać. Sam meczet bardzo ciekawy. Zbudowany z drewna bez żadnych gwoździ. Połączenie chinskiej pagody z timurskim meczetem.
Ale najciekawsza w meczecie jest obsługa . Zdjęć zasadniczo nie wolno robić, to znaczy nie wśrodku, a na zewnątrz tylko w miejscach wskazanych przez Oprowadzającą. Oczywiście wskazane miejsce jest nad wyraz niefotogeniczne. Meczet jest w remoncie, a nie można robić zdjęć pracom remontowym. Znaczy nic nie można było w zasadzie. Zdjęcia robiliśmy, no bo jakże inaczej, choć ostro Pani na nas krzyczy przez cały czas, że nie można ;-). A opłata za robienie zdjęć owszem była. Na dodatek byliśmy cały czas przepędzani z miejsca na miejsce, by zobaczyć to co chcą nam pokazać. Wyglądało to komicznie, Pani pędzi nas w kolejne, mało ciekawe miejsce, omijając te ciekawsze, a my chodzimy swoimi drogami, rozłazimy się każdy w swoją stronę. Pani na nas krzyczy. Stajemy, już nas goni w kolejne miejsce. Fajnie. Naprawde fajnie 😉
Obejrzeliśmy jeszcze cerkiwe prawosławną. Urocza, cicha i ciekawa.
Potem obiad, znaczy się lagman. I pojechaliśy w stronę wydm, to jest parku narodowego gdzie znajdują się „śpiewające wydmy”.
Niestety nie udało sie tam trafić, głównie z powodu, że to był park narodowy i w biurze, gdzie w końcu trafiliśmy, zapraszali nas dopiero na rano. Do tego potrzebny byłby miejscowy, dość kosztowny, przewodnik do auta. A jako, że pogoda jakoś sie pogorszyła, a i wracać czas też, toteż machnęliśmy ręką na tą atrakcję i pojechaliśmy kawałem dalej się przespać.
Spis treści: