Dzień siedemnasty – Selele La Camp czyli czas na widoki.
7 listopada 2019
Ghunsa /3430m/ – Selele La /4210m/
Zaczynamy drugą część naszego trekingu. Tym razem celem będzie południowa baza Kanczendzongi. Aby do niej dojść musimy przejść górami przez dwie przełęcze przekraczające 4500m do drugiej doliny. Zajmie nam to dwa dni i mamy nadzieję na niezwykłe panoramy bliższych i dalszych wielkich gór. Dziś będzie ostre i żmudne podejście.
Ruszamy o ósmej. Przed wyjściem podziwiamy i wdychamy dym z palącego się jałowca.Idziemy na południowy koniec wioski i zaczynamy podejście wzdluż instalacji elektrowni wodnej. Na ziemi lekki szron.Zimno. Szybko jednak rozgrzewa nas podejście. Z każdym zakrętem Ghunsa coraz niżej.Przekraczamy potok i po chwili dochodzimy do słońca. Z tej okazji oczywiście odpoczynek. Widać strome zbocze, po którym zaraz będziemy sie wspinać.Jest stromo. Idziemy po stopniach ułożonych z kamienia. Na szczęście są zakosy.Teraz trawersem wchodzimy wgłąb doliny. Zaczyna sie las. Już trochę lasów na tym wyjeździe widzieliśmy, ale ten budzi ogólny zachwyt. Poskręcane konary rododendronów, obrośnięte mchem, który także otula mniejsze i większe głazy. Niezwykłe.Aż szkoda iść dalej. Obłęd. Ścieżka wije się łagodnymi zakosami po dość stromym zboczu. Po niecałej godzinie wychodzimy na grzbiet i zaczynają się widoki. Z tej okazji oczywiście postój. W dole widzimy Phale, wieś przez którą szliśmy tydzień temu. Jak to dawno było! Dojście tutaj nie oznacza końca podejścia. Tylko teraz zamiast klimatycznego lasu mamy widoki na góry.Zanim opuścimy grzbiet spoglądam jeszcze na dolinę, którą jeszcze wczoraj schodziliśmy.Koniec podejścia. Teraz ścieżka biegnie sobie całkiem przyjemnym trawersem. Pogoda cały czas dopisuje. Po prawej mamy dolinę potoku Ghunsa, drogę naszego podejścia z początku treku. Nawet, jak się dobrze przyjrzeć, widać osadę Gyabla, gdzie spaliśmy trzeciej nocy.Idzie się bardzo przyjemnie. Słońce grzeje, widoki są, ścieżka wygodna.I miałem nadzieję, że taki trawers utrzyma się do końca. Niestety. Zapomniałem, że to Nepal. Musieliśmy zaliczyć solidne stumetrowe podejście. To juz koncówka dnia, idzie się ciężko. Z osiagniętej przełączki widzimy już Selele La Camp, nasze miejsce noclegu. Już na szczęście dalej trawers…To jak już widzimy nasz cel to można spokojnie odpocząć.
Przychodzimy przed 14. Miejsce ujmuje nas swoim położeniem. Niewielkie porośnięte trawą wypłaszczenie, z leniwie płynącą rzeczką. A wokół góry. Slóńce wciąż świeci. jest ciepło. Dla nas Selele to istne Szeszele. Relaks, wczasy. Pięknie. Raj z tragarzami szybko dopadają do węża z wodą. Oni wiedzą, że stojąca w rurze woda jest nagrzana od słońca i przeto prysznnic jest z ciepłą wodą. A my siadamy na trawce nad rzeczka i wystawiamy nasze twarze do słońca. Ale przyjemnie.Sycimy sie atmosferą. Menu jest całkiem różnorodne i jak się okazuje – gospodarz potrafi gotować. Większość z nas bierze bone yak soup i to jak się okazuje jest doskonały wybór, bo jest to najprawdziwszy rosół z jaka. Co za odmiana po zupach z proszku czy wody i mąki. Liczymy na wieczorne widoki, ale oczywiście chmury zjawiają się niezawodnie. Znika też słońce i już nie jest tak przyjemnie na naszych Seszelach. Szeszele posiadają też ujmującą architekturę.
Słońce powoli zniżało się w stronę horyzontu. Chmury zaczęły opadać i naszym oczom zaczęły ukazywać się magiczne widoki. Tam gdzieś hen na ostatnim planie widzimy Wielką Białą Górę. Nepalski przewodnik twierdzi, że to Everest. A trochę dalej w lewo Makalu. Nie bardzo nam to pasuje. Obstawiam bardziej że tym Everestem to jest Makalu. [Dopiero po powrocie do cywilizacji przekonuję się, że ta góra to jednak Makalu].Z każdą minutą robi się coraz bardziej magicznie.
Z drugiej strony wychodzi ksieżyc.Siedzimy w milczeniu.
Choć co niektórzy w przypływie uniesienia skaczą do góry.
Słońce zaczyna zachodzić. Pojawiają się kolory. Chmury przelewają się przez okolicę, czasem jednak coś widać… Po zachodzie chmury zaczynają się cofać.Zjedliśmy kolację. Zanim zaczniemy nalewkową odprawę wychodzę podziwiać ten sam widok, tylko w wersji nocnej.
No to jeszcze odprawa. Jutro czeka nas piękny dzień. Będziemy szli przez dwie wysokie przełęcze. I cały czas powinniśmy mieć widoki. Makalu, może Everest i Lhotse…
Nocleg po 500Rs, menu poniżej. Dobry kucharz. Jak się okazało ostatnie dobre miejsce z jedzeniem na treku.