16 lipca 2023
Dzień trzynasty
Abrahamów – Wielki Stożek
Rano nie wykazywałem żadnego entuzjazmu w kwestii pobudki. Czułem, że chyba dopadł mnie kryzys. Ponoć dopada każdego, a że akurat 13 dnia to wcale mnie nie dziwiło.
Ponarzekałem, ale przecież nie było wyjścia. Zebrałem się, śniadanie i 6:20 wymarsz.
Szlak owszem ładny, ale szedłem jakoś tak na oparach. Zapowiadano na dziś gigantyczne upały. A ja się już czułem jakbym wędrował w kotle bulgoczącej smoły. Szlak przy forcie biegnie bardzo radośnie. To z lewa, to z prawa. A wystarczy pójść prosto na fort nie patrząc na znaki… Mogłem podziwiać nowoczesne metody prowadzenia wypasu. Chwilę potem Węgierska Górka. Pierwszy sklep od Jordanowa. Niestety był niedzielny poranek i wszystkie sklepy pozamykane. Nawet Żabka. Przed totalna katastrofą uratowała mnie stacja benzynowa. Woda, woda, cola i hotdog. A na kanapki zostanie chleb, cebulą i keczup. Ale zawsze lepsze to nic nic.Była 8:30 a upał był już nie do zniesienia. Na szczęście uciekłem ze szlakiem do lasu. I bardzo łagodnie ów szlak prowadził w górę. Niestety na górze las się skończył i zaczęła się patelnia. I jakże uciążliwy szlak składający się z luźnych dużych kamieni. Na szczęście w ostatniej chwili nadszedł ratunek. Pojawiły się chmury i czasem słońce znikało dając szansę na przetrwanie. Widoki za to piękne. W roli głównej Mała Fatra.Po drodze kapitalna Hala Radziechowska z niesamowitą panoramą. Aż na chwilę zapomniałem o słońcu. Tak, to chyba moje największe odkrycie na tym wyjeździe. Nie licząc Abrahamowa.Słońce paliło, szans na cień nie było żadnych. W końcu Barania Góra. Uff… Powinno być lepiej. Niestety zejście to koszmar. Schodziłem tędy już kilka razy, ale od razu kasowałem z pamięci to nieszczęsne zejście. Im bliżej końca, tym więcej tablic. Swoją droga na mnie działały krzepiąco, ale jakbym zaczynał z drugiej strony… Do Kubalonki towarzyszyło cały czas słońce. Plan minimum na dziś zaliczony. Teraz czas na obiad w barze Beczka. Jedzenie okazało się pyszne. Do tego cola (zimna), cała duża woda i już miałem ruszać… Kiedy wpadła mi na telefonie informacja o superkomórce burzowej idącej na Beskid Śląski. Auć! Ilość wyładowań wyglądała imponująco. Iść nie iść… wyglądało na to, że to minie. Choć tak minimalnie.
W drogę! Po 20 min zaczęło walić jakoś bliżej. Okazało się że burza się rozdzieliła i jej jedna odnoga idzie właśnie na mnie. Za sprawą superkomórki doznałem gwałtownego przyspieszenia, by wylądować w pobliżu jakiś chałup. Chwila na przeczekanie i ok, chyba jednak nic tego nie będzie. W drogę!
Na podejściu oczywiście znów zaczęło grzmieć i nawet kropić, ale to tylko było w ramach dopingu, by nie zwalniać i cisnąć do schroniska. Przed 20 na miejscu. Uff.
W schronisku dziwne zwyczaje. Jadalnia zamknięta, w pokoju brak miejsca na wszystko. Bo w małym pokoiku udało się zmieścić 4 piętrowa łózka, 50 cm przejściem i przeciskaniem się do drzwi. Ale nic to.
Zatem dziś kolejna 40 stka. Zostało 21 km. Jutro zapowiada się festiwal burzowy. Trzeba będzie przemykać pomiędzy, bo pociąg jest o 16:40 i nie zaczeka….
Dokładnie to: 40,4 km, 1510 metrów w górę i 1330 metrów w dół.
dzień 13/14; kilometry 492/513