10 lipca 2012
Changpa (4950m) – Pangunagu (4600m)
Spało się już znacznie lepiej niż wczoraj. Ranek piękny. Przy śniadaniu zaczęli pojawiać się pierwsi goście.
I pokazała się mityczna, do dziś, szczekuszka. Wpierw nieco nieśmiało…
Potem bardziej śmielej. Oczywiście jak na standardy szczekuszek, bo te bardzo są płochliwe.
I wrócił do nas ptaszek z charakterystycznym pomarańczowym upierzeniem.
Aż się nie chciało wstawać.
Idziemy. Pierwsza przełęcz, a zarazem ostatnia, czyli Konka La (4950m). Ledwie 100 metrów do góry. Na podejściu mija nas grupka rowerzystów. Z wrażenia nie ma zdjęcia 😉
I jest przełęcz. Ledwo zaczęliśmy ten trek a już powoli go kończymy.
Tymczasem doszła grupka transportowa wspomagająca rowerzystów i kolejna grupa trekingowa. Trzech turystów, przewodnik i zwierzęta juczne. Przewodnik sprawiał wrażenie, że na kogoś czeka. Okazało się po krótkiej rozmowie z turystami, że z tyłu idzie jeszcze jedna kobieta. Ponieważ osłabła, to idzie daleko z tyłu. Fachowość przewodnika na poziomie zerowym. Grupa idzie z dołu, to dla nich poważna wysokość ( prawie 5000 metrów ), widać, że nie są jeszcze zaaklimatyzowani. W zejściu spotykamy nieszczęsną turystkę. Ledwo idzie, nie ma ze sobą nic do picia. Lekko mieć nie będzie.
Dziś jest bardzo gorąco. I jakoś skończyła nam się woda do picia. W oddali widzimy co prawda wielką plamę wody, ale jezioro jest słone. Liczymy, że w najbliższej wiosce, bo taka ma być za jakieś dwie godziny, woda będzie.
Przestrzennie jest, widać całą naszą drogę zejściową z przełęczy.
Powoli zbliżamy się do wioski Nuruchan. Mamy nadzieje, że będzie woda, może jakaś herbata. Tymczasem im bliżej osady, tym bardziej widać, że musimy nasze plany poddać weryfikacji. Pusta, wymarła osada, ni śladu człowieka, czy wody. A przed nami jakieś 17 kilometrów wzdłuż jeziora w upale bez szans na wodę. Kiepsko.
Morale opadło, gdy nagle jakaś fatamorgana. Widzimy nadjeżdżające auto. I staje w tej wydawałoby się wymarłej wiosce. Lecimy więc czym prędzej by rozpytać się o możliwość transportu do Pangunagu. Szybko dogadujemy się, niewiele przepłacamy, ale targować się w takiej sytuacji jakoś nam się nie chciało. Perspektywa znalezienia się za godzinę w wiosce z wodą, zimnymi napojami i wszelako dowolnymi luksusami nam się bardzo podobała.
Tymczasem z pustego przecież domu wyszedł tubylec. A więc jednak tu jest życie 😉
Zapakowaliśmy jakieś toboły i jedziemy w dół. Mieliśmy kawał szczęścia, ponoć kierowca zajeżdża do tej wioski raz na tydzień. Ach…
Objeżdżamy jezioro Tso Kar. I podziwiamy widoki.
Samochód wysadza nas w Pangunagu. Tu jesteśmy jutro z rana umówieni na transport powrotny. Okazuje się, że to żadna wioska, żadna cywilizacja. Choć przecież jest restauracja z pięknymi widokami 😉
No i toaleta 😉
Niedaleko też było obozowisko kilkunastu namiotów, typowa infrastruktura pod zorganizowane grupy. Zaczęło zachodzić słońce. I jeszcze piękniej się zrobiło.
Ściemniło się, więc udaliśmy się do sąsiedniego campingu. Serwowano bardzo dobrą kolację. Dwa dania, deser, no po prostu rozpusta po naszych liofilach, zupkach i kaszkach. Zasypialiśmy rozmyślając, czy jutro przyjedzie do nas auto z Leh.
Dzień 1. Warszawa – Leh
Dzień 2. Leh – Hemis – Thiksey – Leh
Dzień 3. Leh – Khardung La – Diskit – Turtuk
Dzień 4. Turtuk – Hunder – Diskit – Panamik
Dzień 5. Panamik – Pangong Tso
Dzień 6 Pangong Tso – Leh
Dzień 7 Leh – Lamayuru
Dzień 8 Lamayuru
Dzień 9 Lamayuru – Wanla
Dzień 10 Wanla – Hanupatta
Dzień 11 Hanupatta – Photaksar
Dzień 12 Photaksar – Senggi La BC
Dzień 13 Senggi La BC – Gongma
Dzień 14 Gongma – Hanuma La BC
Dzień 15. Hanuma La – Omang
Dzień 16. Omang – Hanumil
Dzień 17. Hanumil – Padum
Dzień 18. Padum – Parkachik
Dzień 19. Parkachik – Kargil
Dzień 22. Leh – Karzok
Dzień 23. Karzok – 5200m
Dzień 24. 5200m – Changpa
Dzień 25. Changpa – Pangunagu
Dzień 26. Pangunagu – Leh