Jordania czyli pieszo przez pustynię. Dzień czwarty – Wadi Aheimar.
15.03.2022
Zaczynamy drugą część naszej wędrówki przez pustynię. Tym razem będziemy iść Jordan Trail na odcinku od Abbasiya do Petry. To jakieś 90 kilometrów zupełnego braku cywilizacji. Do tego szlak jest tylko z nazwy, bo nie jest wyznakowany w terenie. Na szczęście mamy jakieś wydrukowane mapki i oraz, co najważniejsze, zapis całej trasy w telefonie. Wedle opisów po drodze nie będzie nawet źródeł, w zasadzie mamy takie szanse tylko pod koniec trzeciego dnia wędrówki.
Dziś w planie mamy przejście 22 kilometrowego Wadi Aheimar. Bacznie sprawdzaliśmy od kilku dni prognozę pogody. To ma być chyba najciekawszy punkt na naszej trasie, ale wiąże się to z pewnym ryzykiem tzw. flash flood. Z prognozy, którą widzieliśmy wczoraj, powinno być nieźle, choć gdzieś w okolicy koło południa miało delikatnie pokropić. Decydujemy że idziemy. Zakładamy plecaki z dużym trudem. Te dodatkowe obciążenie to woda na najbliższe 3-4 dni marszu. Oznacza to około 8-10 litrów wody. Pociesza nas tylko świadomość, że z każdą godziną, z każdym wypijanym łykiem będzie lżej.
Wyruszamy przed dziewiątą. Na niebie, jak na złość, wiszą ciemne chmury. Iść, nie iść… Idziemy! W tym momencie spadają na nas pojedyncze krople deszczu. Ale te ciężkie ciemne chmury wyglądają tak jakby nie było ich dużo, że lada godzina się rozwieją i odsłonią błękitne niebo.
Schodzimy do wąwozu. I pojawia się słońce. Jeszcze wczoraj był to synonim ciężkiego marszu w upale po piasku, ale tym razem wyjątkowo bardzo się z tego cieszymy.Tu każda ścieżka prowadząca w dół zaprowadzi nas do głównego kanionu. Ale trzeba uważać, by nie wejść w taką, którą nie da się zejść. I już jesteśmy na dnie Wadi Aheimar.Re-we-la-cja!
Wrażenie jest niesamowite. To niekończący się przecudny korytarz. Wysokie pionowe ściany, lekki półmrok, faktura skały i wijąca się wąska ścieżka wiodąca dnem wyschniętego potoku. Najciekawsza jest oczywiście pierwsza część wąwozu. Ale to i tak jest kilka kilometrów. Czasem prócz zwężeń są też niewielkie skalne uskoki, ale wszystko daje się pokonać. Czasem trzeba przeciskać się na kolanach.Po pierwszym kilkukilometrowym wąskim odcinku rozszerzyło się nieco. Chyba niedawno padało, bo napotykamy kałuże. Na postoju spotykamy…. turystów! To zorganizowana grupa Francuzów. Mają przewodnika, pomocnika przewodnika i najprawdziwszego policjanta w mundurze. Po bliższym zapoznaniu okazuje się, że to jest policja turystyczna, ale i tak robi to na nas wrażenie. Czyżby nie było tu bezpiecznie? Zapewne chodzi o ryzyko flash flood. Tak przynamniej chcemy myśleć. Idą na lekko. Zazdrość! Na wieczór dojedzie do nich jeep z bagażami i z wodą. I pewnie z kolacją. No, za to my jesteśmy samowystarczalni. Oni patrzą się na nas z podziwem, choć chyba bardziej na nasze plecaki wypełnione wodą. My na nich zaś z lekką zazdrością, choć pewnie dla odmiany z uwagi na ich mikre plecaczki.Kiedy się rozszerzyło, wydawało się, że to koniec takich atrakcji. Ale, gdzie tam! Znowu się zwęziło i szliśmy dalej w tej zjawiskowej scenerii.
Spotykamy w końcu Beduinów. Ci pojawiają się znikąd i wszędzie. Pogoda trzeba przyznać jest bardzo łaskawa. Wyszło nawet słońce, ale jest umiarkowanie ciepło. To dobrze, bo nie trzeba dużo pić. SA wody przecież aż tak dużo nie mamy.Mijają kolejne kilometry a wąwóz, choć już znacznie płytszy, nie odpuszcza. Już popołudnie, czujemy narastające zmęczenie. Jeszcze godzina i powinniśmy wyjść z tego niekończącego się wąwozu. W końcu koniec! Przed nami wielka i wytęskniona przestrzeń. Choć oczywiście kamienista i pusta.Mijamy dwa zaparkowane jeepy czekające na Francuzów. Niewiele dalej rozbijamy się w jakże widowiskowej scenerii. Słońce zachodzi i robi się piekielnie zimno. Brr…
Dziś nikt nie ma problemów z zasypianiem. Jutro ciąg dalszy, ale już mamy o te 2-2,5 kilogramy lżej…