Jordania czyli pieszo przez pustynię. Dzień drugi – Wadi Rum.
13.03.2022
Noc zgodnie z przewidywaniami nie była zbyt ciepła. I naprawdę niewielkim pocieszeniem był fakt, że zaraz zrobi się ciepło. Wręcz za ciepło.
Poranek mija na powolnym śniadaniu. Potem równie niespieszne pakowanie. Czasu jest dużo na tyle, że można było jeszcze spokojnie pokontemplować Grzybka. I to z każdej strony.Chwilę przed dziewiątą ruszamy.Od razu mamy kopanie się w piasku. Przed nami już widać nasz cel. To skalisty łuk Burdah, na który chcemy wejść. Widziałem go podczas poprzedniego objazdu po pustyni. Leży on wysoko ponad doliną, gdzieś blisko szczytu. Droga ponoć nie jest łatwa, do tego brakuje oznaczeń. Zwyczajowo turystów prowadzą miejscowi przewodnicy, którzy drogę znają. A le mamy czas, chęci i co najważniejsze track drogi. Choć jak wiadomo taki średnio dokładny track w trudnym skalistym terenie, gdzie ważne są nawet 2-3 metry, może być niezbyt precyzyjną wskazówką. Ale lepsze to niż nic…
Zrzucamy plecaki przy wejściu na skałę. Kilka osób zostaje, a reszta rusza.. Trudności są głównie orientacyjne, ale po drodze jest kilka całkiem trudnych momentów, które wymagają uwagi i skupienia.
Ale z każdym krokiem widok na Wadi Rum nabiera kolejnego wymiaru. Robi się przestrzennie i powietrznie. Góry z dołu widać jak płaską tapetę, teraz zaś mamy do czynienia z obrazkiem 3D. Wrażenia są zupełnie inne!Są też oznaczenia. Czasem jakiś kopczyk, czasem jakieś wydrapane w skale strzałki. Skała jest na szczęście dość szorstka, bez tego nie dałoby się zapewne wejść. Stopni brak, trzeba zaufać sile tarcia…W końcu po ponad godzinie łuk Burdah ukazuje się nam z bliska. Jest moc!
Ostatni odcinek jest ubezpieczony specjalną liną. Faktycznie, trzeb wspiąć się stromym kominkiem. Ale to w sumie ostatnie 10 metrów.Stoimy na łuku. Fajnie, że się udało. Pustynia z tej wysokości, jak już zauważyłem, wygląda inaczej. Z dołu widać tylko mały wycinek całości, skały są takie jednowymiarowe. Teraz jest przestrzeń i potęga krajobrazu.. Sycimy się widokami, ale nie mamy zbyt dużo czasu. Reszta czeka cały czas na dole, przed nami jeszcze kawał drogi.Zwłaszcza, że robi się już dość ciepło. Patrzę, która jest godzina. No tak, dochodzi południe. W dół jest zdecydowanie prościej. Już nie tracimy czasu na błądzenie i wyszukiwanie drogi. W 30 minut jesteśmy pod skałą.Ruszamy, przed nami najtrudniejszy odcinek. Gorąco, słońce i sypiący się piasek. Po dwóch godzinach dochodzimy do chyba najbardziej znanego miejsca w Wadi Rum. Czyli skalnego mostu Um Fruth.
Akurat trafiamy na przerwę pomiędzy grupami, możliwe też jest już zbyt późno na takie zorganizowane wycieczki.
Czas zatem na odpoczynek, bo nie dość, że mamy tu kawałek porządnego cienia, do tego piękny widok na Łuk, to jeszcze obok stoi rozbity przez przedsiębiorczego Beduina namiot. Oferuje on za przysłowiowe co łaska herbatę. Herbata smakuje jak nigdy. I nie przeszkadza nawet fakt, ze jest mocno słodzona. W końcu z żalem musimy opuścić to piękne miejsce. Pozostała do obozu droga sama się przecież nie przejdzie.Znów zaczyna się ta najlepsza pora dnia na pustyni. Cienie robią się dłuższe, kolory intensywniejsze. Jesteśmy przy bajecznie czerwonej wydmie Um Sabatah. Obok niej mieści się obóz do którego zmierzamy. Będzie można w końcu zrzucić plecaki!Obóz to kilkanaście małych domków, jedna większa jadalnia i najprawdziwsza łazienka, gdzie można było wziąć prysznic. Luksus! Siedzieliśmy na łóżkach, gadaliśmy i mało co nie przegapiliśmy zachodu słońca. A przecież to był nasz cel. Ładnie jest!Mimo, że jeszcze widzimy słońce, to temperatura spada szybko. Wszyscy podziwiają kolory pustyni o zachodzie w ciepłych puchówkach, czapkach i rękawiczkach. Jakaż ta pustyni jest przewrotna.Ekipa stoi i podziwia, ja latam szukając jeszcze lepszych ujęć.Słońce zachodzi i od razu robi się szaro i blado. Wracamy do obozu na kolację. Ale dziś już luksusy, kolację przyrządza nam Beduin i trzeba przyznać ma talent w tej dziedzinie. Po kolacji dużo herbaty i czas na część rozrywkową. Pojawiają się instrumenty, czas na koncert beduińskiej muzyki. Interesujące. Grupa obok nas nawet podrywa się do tańca w rytm wybijany przez będen. A my spokojnie, odpoczywamy. Ja znów idę pomarznąć na wydmę. I zrobić kilka zdjęć.
Jutro pewna odmiana. Dzień bez plecaków, ale za to będziemy zdobywać Dach Jordanii!