Jordania czyli pieszo przez pustynię. Dzień trzeci – Wadi Rum.
14.03.2022
Dziś będzie inaczej. Plecaki zostają w obozie, a my na lekko mamy zdobywać najwyższy szczyt Jordanii – Dżabal Umm ad Dami (1854 m).
Ale wcześniej śniadanie: pity, hummus, smaczny serek labneh, warzywa. Pyszne to wszystko. Wypijamy herbatę i już spakowani pakujemy się do dwóch jeepów.
Jedziemy na południe w kierunku gór przy granicy z Arabią Saudyjską. To ponad 20 kilometrów jazdy po bezdrożach Wadi Rum. Po drodze wielokrotnie mijamy nomadów wraz ze stadami wypasanych zwierząt. Dojechaliśmy . I teraz czeka nas 1,5h podejścia na Dach Jordanii. Kierowca zamienia się w przewodnika i prowadzi nas na szczyt. Szlak wydaje się prosty, ot zwykłe stąpanie po kolejnych stopniach. Ale to trochę złudzenie, bo tę drogę trzeba jednak znać. Łatwo bowiem wejść w większe trudności, gdzie już tak łatwo by nie było.
Końcówka podejścia to już tylko znikająca ścieżka w wielkim piarżystym zboczu.
I jest szczyt.Z góry można poczuć się jak na Czerwonej Planecie. Tylko czerwony piasek i skały.Można spokojnie usiąść, odpocząć i rozejrzeć się.
Choć wydaje się, że nie ma tu żadnego życia, tylko piasek i kamienie to jednak…
Grupa już zaczęła zejście.Ja jeszcze chcę posiedzieć w ciszy na szczycie. Napatrzyć się, pozachwycać i jak najwięcej zapamiętać.Czas schodzić.
W dole już widać nasze auto.
Czas na odpoczynek. Nasz przewodnik zamienił się teraz z kucharza. A my wylegujemy się na ciepłej skale. Z góry pojawiła się wielbłądzia rodzinka.Trzeba przyznać, że jest tak samo dobrym przewodnikiem jaki i kucharzem. Ryż z mięsem i warzywami. Pycha!Potem jeszcze pokazał talent mechanika samochodowego, bo jedno z aut nie chciało odpalić. Kilkanaście minut i gotowe! Jedziemy.
Wracamy nieco inną drogą, bo kierujemy się prosto na wioskę Rum. Po drodze znów kapitalne krajobrazy i scenki rodzajowe. Jak chociażby przeprowadzka nomadów w nowe miejsce za pomocą trochę bardziej nowoczesnych metod.
W wiosce Rum już czekają na nas nasze plecaki. Dokupujmy jeszcze w sklepie potrzebne rzeczy, w tym bardzo, bardzo dużo wody. Stąd czeka nas jeszcze 50 kilometrów jazdy do Abbasiya. Jedziemy przez mniej znaną, nieeksplorowaną częścią pustynią Rum. Okazuje się, że tu też jest bardzo widokowo. A co najważniejsze, nie ma turystów. Co najwyżej nomadzi i wypasane zwierzęta.To co? Trzeba będzie tu wrócić?
Są też i łuki!Niestety nie mamy czasu na spokojne zwiedzianie, jest już późno, Abbasiya jest daleko stąd a kierowcy nie chcą wracać po ciemku.Powoli żegnamy się z Wadi Rum.Wylądowaliśmy w Abbasiya. To mała wioska gdzieś na końcu świata. Wypakowaliśmy plecaki, pożegnaliśmy się z kierowcami. Po chwili zrobiło się cicho i pusto. Abbasiya to nawet nie wioska, ale kilka lichych domostw. Zarzuciliśmy plecaki, by wyjść kawałek od zabudowań i znaleźć jakieś miejsce noclegowe. Okazuje się, że zaraz za wioską zaczyna się zerodowany pofalowany krajobraz, gdzie nie da się znaleźć płaskiego miejsca dla kilu namiotów. Na domiar pojawił się dość porywisty wiatr, który potęgował zimno. Marzliśmy. I w tej sytuacji podeszli do nas miejscowi i zaproponowali nocleg we wsi. Był to barak, którego jedną ścianą była zasłona z grubego pledu. środku były materace i najprawdziwsza koza. Luksusy!Luksusy, bo na zewnątrz zimno i hula jeszcze zimniejszy wiatr. A tu nawet strzelają drwa palące się w kozie i za chwilę pojawia się pyszna, bo gorąca herbata.Układamy się do snu, jutro zaczynamy naszą przygodę z pustynią. Na początek ponad dwudziestokilometrowy Wadi Aheimar. Z pełnym obciązeniem… Będzie się działo!