Jordania w tydzień czyli rekonesans.
13.03.2019
Dzień drugi: Aqaba
Przed nami Aqaba. To brama Jordanii na południe i Morze Czerwone. To też miejsce skąd można wieczorem zobaczyć światła czterech państw. Te najbliższe to oczywiście jordańska Aqaba, kilka kilometrów na zachód widać izraelski Eljat, zaraz dalej egipska Taba. Zaś po drugiej stronie, od wschodu majaczy niewyraźne wybrzeże Arabii Saudyjskiej. Miasto we władaniu Jordanii jest od 1967 roku, kiedy to Arabia Saudyjska oddała trochę terenu przy wybrzeżu Morza Czerwonego w zamian za pustynię w głębi lądu. Tu jest jedyny jordański port morski. W Aqabie jest co robić. Przede wszystkim to doskonałe miejsce na zakupy, bo całe miasto to strefa wolnocłowa. Amatorzy nurkowania z kolei mogą podziwiać rafę koralową. Woda jest ciepła przez cały rok, zatem można też posiedzieć na plaży. My zaś pobyt w Aqabie traktowaliśmy niejako tranzytowo. Przyjechaliśmy chwilę przed zachodem słońca a rano plan przewidywał wyjazd wyjazd do Wadi Rum. Szybko znaleźliśmy hotel i można było spokojnie wyjść na miasto. Turystów prawie nie widać. Dwieście metrów od drzwi naszego hotelu dzieliło nas od nadmorskiej promenady. Z każdą minutą jest coraz więcej ludzi. Pojawiają się stoliki, na nich kawa pachnąca kardamonem, obok dymiąca shisza. Zaczyna się wieczór.Tuż obok hotelu napotykamy knajpę. Jest moc. Liga mistrzów w Aqabie. Ulica, trzy telewizory, dwa mecze na raz. Panowie siedzą, pykając sziszę… W tle klaksony przejeżdżających aut… Wszyscy za Liverpoolem (gra Egipcjanin Salah) więc może cicho z tym kibicowaniem za Lewandowskim…;-)Na targ musieliśmy trafić. Wiadomo, że nic lepszego jak bliskowschodni targ nie ma. Szum miasta, nawoływania sprzedawców, zapachy przypraw, perfum i smażonych falafeli. Poezja!
Cóż, w arafatkę przez wizytą na pustyni też trzeba bo się wyposażyć. W cenie była nauka wiązania., Niby początek wyjazdu, ale wszelskie pamiątki lepiej kupić już dziś. Zatem oddajemy się zakupom… No i targowaniu, bo bez tego nie ma udanych zakupów.Niestety nie możemy kupić wszystkiego co nyśmy chcieli. Ja chętnie chciałbym mieć takie stoisko z kiszonkami gdzieś koło domu…Zakupy zrobione, falafel na ulicy zjedzony, cukiernia odwiedzona. No! To można już wracać powoli.Ale zachodzimy jeszcze nad morze. Tu życie towarzyskie cały czas kwitnie. Ludzie, których spotykamy są bardzo życzliwi, co chwilę ktoś nas pozdrawia, czasem zagaduje z czystej ciekawości…No i prawie każdy siedzi przy sziszy.Można trafić też na sprzedawcę dywanów, który chodzi i zachwala swoje towary.Niedługo północ, trzeba wracać do hotelu…A tam czeka na nas dodatkowa atrakcja, czyli papuga…Spać, bo rano wczesna pobudka. Jedziemy na pustynię!