Latino – cz. 19
10 września 2014
La Paz czyli kup Pan lamę.
Kilka minut później przypomnienie dla tych co szybko zapominają .
Akcentów papieskich nie brakuje. Ciekawe czy paliwo chrzczone?
Na ulicy ruch olbrzymi, przepisów specjalnie nikt nie przestrzega. No może poza zasadą ruchu prawostronnego. Warto w związku z tym odwołać się do Chrystusa, by strzegł kierowcę i pasażerów od nieszczęścia.
Autobus, którym jedziemy, z przodu ma dużą panoramiczną szybę. Pomaga to w podglądaniu zwyczajnego życia, które wokół ulicy spokojnie się toczy.
Droga jest bardzo szeroka, ale tu w Boliwii, nie służy tylko do komunikacji. To rdzeń całej okolicy. To przy niej stoją wszystkie najważniejsze obiekty. Szkoły, sklepy, urzędy, hoteliki, warsztaty. Szerokie pobocza służą jako chodnik, miejsce gdzie można przystanąć, usiąść i porozmawiać. Zamówić herbatę, zupę czy proste danie z ryżem. Gdzie można zatrzymać auto, rozładować i załadować towar. To też jedno wielkie targowisko. Owoce, warzywa, gotowe jedzenie, tysiące wszelakich drobiazgów. Można też przyprowadzić stadko owiec na wypas, rozbić namiot. Jednym słowem, to tu toczy się całe życie.
Już blisko „centrum” El Alto. Zgodnie z nazwą, jest tu wysoko. Telefon pokazuje wysokość prawie 4100m npm. No ładnie. Bijemy tymczasowy rekord wyjazdu bez wychodzenia z autobusu. Właśnie tu zlokalizowany jest stadion piłkarski z licencją FIFA. Najwyżej położony taki stadion na świecie. Jeszcze kilkanaście lat temu reprezentacja Boliwii podejmowała tu w roli gospodarza wszelkie przyjezdne drużyny. Nie dziwi chyba nikogo fakt, że osiągała bardzo dobre wyniki. Nawet kilkudniowa aklimatyzacja nie pozwalała reprezentacji gości na zaprezentowanie swoich pełnych umiejętności.
Zjeżdżamy w dół. Do miasta.
Autobus zawozi nas na lokalny dworzec. Leży on niedaleko cmentarza. Ta okolica uchodzi za jedno z najmniej bezpiecznych miejsc w mieście, ale na szczęście przeważnie po zmroku. Poza tym jest nas dość duża grupa, co pozwala czuć się znacznie pewniej. Łapiemy busika lokalnej komunikacji. Akurat mieścimy się do środka, część bagaży ląduje na dach i jedziemy do centrum
Cały czas zjeżdżamy w dół. Za oknem kolorowo i dla nas egzotycznie.
Wysiadamy niedaleko placu św. Franciszka. Całkiem sprawnie znajdujemy hotel. Gdzieś na tyłach kościoła św. Franciszka. Ładne pokoje z łazienkami za 60B od osoby.
Zdążyliśmy zjeść całkiem smaczny obiad i odwiedzić pocztę, gdzie kupujemy mapę interesujących nas gór. Przyda się, bo te wydruki co mamy, żadną miarą mapą nazwać nie można było.
I zrobiło się ciemno. Udało się załatwić podwózkę na jutro w góry. Przemiła obsługa w agencji nawet wyrysowała nam prawdopodobny przebieg szlaku, którym mamy podążać. Na koniec dnia zostawiliśmy sobie wizytę na słynnym targu czarownic. Okazało się, że znajduje sie on jedną przecznicę od naszego hotelu. Na szczęście, pomimo później pory stoiska pootwierane. Czego słynnym? Już pierwszy rzut oka wyjaśnia wiele.
Otóż kupimy tu wszystko co każda szanująca się czarownica mieć powinna. Wszelkie amulety, muszle, rozgwiazdy, wyschnięte ropuchy, kawałki minerałów. Ale przed wszystkim – zasuszone niewielkie lamy. Są doskonale eksponowane, nie sposób ich nie zauważyć. Najczęściej są to płody, niektóre wyglądają prawie jak żywe. Ich zastosowanie jest dość rozległe. Można sobie taką lamę zamurować w fundament nowego domu, by przynosił szczęście i powodzenie jego przeszłym mieszkańcom. Można też użyć do wypędzenia złego ducha. Tu sposób postępowania jest nieco bardziej skomplikowany. Obrzędu dokonuje miejscowy uzdrowiciel czy też szaman. Mumie lamy wraz ze specjalnie dobranymi do okazji ziołami spala w ogniu. Efekt gwarantowany.
Są karty do tarota, czarne świece, nic tylko przepowiadać przyszłość. Są figurki nagich postaci, które mają zapewniać płodność.
Chodzimy i cieszymy oczy widokami.
Obok tego niezwykłego targu jest też targ pospolity. czyli wszystko z wełny alpak i lam. Czapki, swetry, skarpety, szaliki, rękawiczki. Są utkane torebki, jakieś proste zabawki.
Zbieramy się do hotelu. Dobrze, że blisko.
Mamy możliwość zostawienia depozytu w hotelu, toteż w pokoju przez dłuższy czas trwa przepakowywanie i kombinowanie, czego by tu jeszcze nie brać w góry. Każdy zostawiony kilogram przecież bezcenny.
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2