Dzień dwudziesty pierwszy
26 października
Bimthang /3800m/ – Dharapani /1900m/
Noc była bardzo zimna. Dziwne. Byliśmy 700 metrów niżej niż w Dharapani, a zmarzłem tak samo jak wczoraj. Przed wschodem słońca wychodzę z aparatem, licząc na ładne widoki. Wszystko oszronione. Z nieszczelnego baniaka nad prysznicem zwisają sople a woda, która wczoraj wieczorem płynęła po ścieżce, dziś zamarzła tworząc wielkie lodowisko. Ubrania schnące na sznurze zupełnie zesztywniały.
Z rana mogę się dokładniej przyjrzeć miejscu gdzie się zatrzymaliśmy. Niby wczoraj zeszliśmy jeszcze za dnia, ale po tak ciężkim dniu nie było już ochoty na podziwianie okolicy. Zachwyca piękny smok zdobiący jeden z domków.
Spojrzałem wyżej. Manaslu. A jakże. Tam gdzieś wysoko słońce wzeszło. My znajdujemy się po zachodniej stronie masywu i musimy poczekać by doszło także i do nas.
Za to widoki na drugą stronę ujmujące. Nie mam pojęcia co to za szczyty, ale nie przeszkadza to by się pozachwycać.
Ruszamy. Dziś znów długi dzień. Trzeba zejść prawie 2 tysiące metrów. Będzie bolało. Na szczęście chyba tylko w dół…
Przekraczamy całkiem żwawy potok, na szczęscie po mostku. Teraz tylko niedługie podejście na morenę. Cały czas przed nami pięknie prezentuje się północna ściana Phungi Himal. Niby „tylko” 6538 metrów.
Manaslu powoli zostaje za nami. Czas się żegnać. Widywaliśmy ją codziennie przez ostatnie osiem dni. To jest siła tego treku. Trasa dookoła Annapurny widoki na Annapurnę oferuje w zasadzie z dwóch miejsc. A tu nie było jak zapomnieć o Górze. Pokazywała się dzień w dzień.
Zeszliśmy już na wysokość ok. 3200 metrów i pojawił się las. Z początku tylko iglasty, z czasem coraz gęściejszy z coraz większą ilością drzew liściastych.
Poniżej osady Yak Kharka dolina skręciła na zachód i ścieżka zaczęła prowadzić blisko głośnej i wzburzonej rzeki.
Pierwszy dłuższy postój wypadł w połowie drogi. Kharche – 2700m. Stąd mogliśmy po raz ostatni spojrzeć na Manaslu. Przynajmniej tak się nam zdawało. Zamówiliśmy po zupie i lemon tea. Zrobiło się gorąco. Zapomnieliśmy zupełnie jakie to męczące iść w upale. A jeszcze rano dygotaliśmy z zimna przed śniadaniem.
Od tego miejsca zaczęliśmy mijać normalne zamieszkałe wioski. Niewielkie domy i pola uprawne. Tu też trwały żniwa. Las zupełnie zmienił oblicze. Stał się ciemny, wilgotny i bardzo zielony.
Zejście, co by jednak nie powiedzieć, było bardzo nużące i męczące. Teren opadał powoli, kilometry ubywały wolno. Nagle, jakiś kilometr przed przedostatnią wioska na trasie – Tilije, natrafiliśmy na drogę w budowie. A więc tu też zaraz dotrze cywilizacja. Śpieszmy się podziwiać te miejsca gdzie nie dociera jeszcze samochód. Tak właśnie stało się z trekiem dookoła Annapurny. Kiedyś też tylko można było całą trasę przemierzyć wyłącznie na piechotę. A teraz, kiedy zbudowano drogę do Manangu i Mulkinath, pozostał tylko 2-3 dniowy odcinek pozbawiony drogi. Oczywiście nie można mieć pretensji do miejscowych, oni tej drogi bardzo potrzebują. Ale niesie to niestety też negatywne skutki dla turystyki. Co, o ironio, Nepalczycy też odczuwają. Łatwiejszy dojazd oznacza krótsze treki, czyli mniejszy zarobek. Na szczęście w porę zauważono ten problem i na trasie dookoła Annapurny powoli wyznacza się nowe ścieżki prowadząc je z dala od drogi, często drugą stroną rzeki.
I jesteśmy już w Tilije.
W wiosce najbardziej urzekł mnie różowy domek z bardzo widokowym tarasem. Aż oczu nie dało się oderwać.
Żegnamy wioskę i teraz już tylko przed nami Dharapani. Jeszcze godzina. Jest już późne popołudnie, a my jesteśmy już bardzo zmęczeni. Ale też zmotywowani, bo na koniec treku obiecaliśmy sobie po nepalskim piwie.
Nie wiadomo, czy droga jeszcze w budowie czy już w naprawie. Przechodzimy przez świeże osuwiska, które w kilku miejscach uczyniły drogę nieprzejezdną. Na szczęście da się bez większego problemu przejść.
Już w dole widać Dharapani. Jakoś daleko…
Jak wchodziliśmy do wioski było już ciemno. Ostatnie minuty idę siłą woli. W końcu widzimy nasz hotelik. Rozświetlony jak z bajki z tysiąca i jednej nocy…
Cywilizacja. Ciepła woda. Internet. No i piwo. Patrzymy w menu. Jak tu tanio. Umawiamy jeszcze na rano jeepa do Besisahar. Można zatem świętować….