[nepal] Dookoła Manaslu – dzień dwudziesty trzeci

Posted on BLOG

Dzień dwudziesty trzeci
28 października 2016r.

Pokhara /800m/

Pokhara to drugie co do wielkości miasto w Nepalu. Każdy kto w pamięci ma głośne i hałaśliwe Kathmandu szybko zauważa różnice. Jest znacznie ciszej i spokojniej. Może jest to zasługa położenia dzielnicy turystycznej, czyli skupiska hotelików, sklepów i restauracji. W stolicy Thamel jest wciśnięty w centrum miasta i pocięty jest siecią bardzo wąskich ulic na których ruch praktycznie nie ustaje. Lakeside zaś jest położone nad jeziorem Phewa, kilka kilometrów od ścisłego centrum i jego osią jest szeroka ulica biegnąca wzdłuż jeziora. To przy niej koncentruje się życie Lakeside. Niby te same hotele, sklepy z paszminą, biżuterią, sprzętem turystycznym, restauracje, salony fryzjerskie co na Thamelu. Ale jakoś spokojniej. Można odpocząć.
Same miasto nie może poszczycić się jakimiś spektakularnymi zabytkami architektury. Położone nad jeziorem Phewa i wciśnięte pomiedzy góry oferuje za to niezwykłe widoki. Jezioro i roztaczający się z niego widok na wielkie szczyty, sięgające ośmiu tysięcy metrów: Dhaulagiri, Annapurna i Manaslu. Oglądane z tafli jeziora potrafią zachwycić i sprawić by ten obraz został w głowie na długo.
Po śniadaniu pierwsze kroki kierujemy ku przystani. Chcemy wynająć łódkę i poznać Phewa Tal wiosłując ku malowniczej wysepce. Na miejscu okazuje się, że najlepiej wyjdzie nam zabrać się na rejs łódką z profesjonalnym wioślarzem. Co ciekawe – wiosłują w większości kobiety. Wsiadamy po trzy osoby do łódki, odbijamy od brzegu i płyniemy…

Wokół cisza przerywana chlupotaniem wiosła. Powoli suniemy spokojnym jeziorem

W pewnym momencie zaczęły wyłaniać się wielkie ośnieżone szczyty. Od zachodu: Dhaulagiri, Annapurna Południowa, Annapurna I, Machhapuchhare, Annapurna IV, II, Lamjung Himal. Powietrze nie jest dziś zbyt przejrzyste, ale widok i tak robi wielkie wrażenie. Wokół nas zaroiło się od łódek. Wszystkie zmierzają ku niewielkiej wysepce.

Na wysepce znajduje się świątynia hinduistyczna poświęcona bogowi Tal Barahi. To dla Nepalczyków jedno z bardziej znanych miejsc pielgrzymkowych w okolicy Pokhary. A ponieważ trwa cały czas festiwal Tihar , więc zastane na miejscu tłumy nie mogą nas dziwić. Wyspa może ma ze 100 metrów w najszerszym miejscu i obchodzimy ją w kilka minut. Nie pozostaje nam nic innego jak przysiąść sobie gdzieś z boku i popatrzeć. Wtedy fantastyczne widoki zaczynają się przenikać z niewielką świątynią i kolorowym tłumem pielgrzymów. I więcej widać. Nawet nie potrzeba wyciągać aparatu. Tej atmosfery i tak nie da się uchwycić. To na szczęście można tylko poczuć na własnej skórze. Kolory, zapachy i odgłosy.

Wsiadamy do łódek i powoli wracamy ku naszej przystani. Znów te same widoki, tym razem w odwróconej sekwencji. Od wielkiej panoramy Himalajów po kameralne obrazy porośniętego lasem brzegu.

Teraz czas skierować się ku centrum.  Idziemy plątaniną wąskich uliczek prowadzących od jeziora. Po kilkunastu minutach wychodzimy na szeroką ulicę. Pojawiają się charakterystyczne widoki dla Nepalu – plątanina kabli, drutów a w tle piękne ośnieżone góry.

Przysiadamy się w przyulicznej lokalnej cukierni. Może cukiernia to trochę za duże słowo. Ot, niezbyt czysty i wyposażony w kilka metalowych stołów i taboretów lokal.  Na ladzie leży trochę miejscowych bardzo słodkich ciastek. Bierzemy przed wszystkim lassi. Najlepiej bananowe. Niby to tylko jogurt zmieszany z wodą i kawałkiem świeżego banana. Ale jak to smakuje…
W pewnym momencie na ulicy zrobił się ruch. Przodem przemknęła w szybkim tempie grupa mężczyzn niosących przystrojonego w kwiaty zmarłego. Za nimi szli w orszaku praktycznie sami panowie. Dalej motocykliści i samochody. Wszyscy używający klaksonów. Po minucie znów było cicho i spokojnie.

Rozdzieliśmy się. Każdy miał nieco inny pomysł na te kilka kolejnych godzin. Ja postanowiłem się jeszcze trochę powłóczyć po ulicach Pokhary. Spoglądając tak sobie często ponad dachy nie dziwiłem się, że to właśnie Machhapuchhare uznawana jest za świętą górę. Według języków miejscowych nazwa oznacza „rybi ogon”, ale widać to dopiero jak spojrzy się na szczyt z boku. Mierzy dokładnie 6993 metry npm. Od Pokhary prezentuje się przepięknie.  Ostry trójkąt wbijający się w niebo. Władze Nepalu do dziś nie udzielają zezwoleń na zdobywanie szczytu. Oficjalnie odbyła się jedna wyprawa, która zatrzymała się 50 metrów pod wierzchołkiem jako wyraz szacunku dla Góry.

Spacerując niespiesznym krokiem można dostrzec ciekawe detale. W sklepie mięsnym chłodnie nie są potrzebne, gdyż mieso w żywej postaci czeka na kupca.

Gdzie indziej natknąłem się na reszki baneru miejscowych maoistów. Od czasu jak weszli do parlamentu zrobiło się w Nepalu spokojniej. Pamiętam jednak, że w 2007 roku mijałem posterunki partyzantów, którzy zbierali opłaty za możliwość przejścia drogą. Baner był teraz użyty jako kawałek plandeki osłaniającej remontowany budynek. Dumnie prezentował się na nim kwiat światowego socjalizmu i komunizmu. Marks, Engels, Lenin, Stalin, Mao i doklejony na końcu jakiś nepalski komunista. Ot, życie…

Znalazłem też stoisko z koszulkami. Jeden wzór niezmiernie mnie urzekł. Stanowił piękne podsumowanie tutejszych tras trekingowych: Nepali flat
Little bit up
little bit down

Dziś trzeci dzień Tihar – Laszmi Pudża. To najważniejszy dzień w całym festiwalu dedykowany bogini Lakszmi. O ile wczoraj czczono psy to dziś nastał czas krów. To one dziś obwieszane są kwiatami, karmione i dekorowane znakiem tika. Krowa to symbol bogactwa a przed wszystkim święte zwierzę dla hindusów. Przez cały dzień słychać śpiewy i tańce ale kulminacja dopiero przed nami, wieczorem. Domy już wysprzątane, udekorowane kwiatami i światełkami.
Przed wejściami domów kobiety zaczynają tworzyć specjalne malowidła zwane rangoli. Są to głównie motywy geometryczne i symetryczne. Często pojawia się swastyka jako symbol szczęścia. Wierzy się, że ragnoli przynoszą pomyślność i  bronią domowników przez złymi duchami. Wzory sypie się z grubo zmielonej mąki ryżowej i wapna, a barwniki uzyskuje się z kory drzew, liści czy indygo. Dodatkowo całość dekorowana jest kwiatami, owocami czy małymi świeczkami. Każdy wzór jest inny. Niektóre są proste, jednowymiarowe a inne bardzo złożone, wielowymiarowe, z niezwykle zaakcentowanym detalem.

Na zachód słońca wybieramy się na szczyt Ananda leżący ponad jeziorem Phewa. Mieści się tam świątynia buddyjska World Peace Pagoda. Z tego miejsca jest ponoć przepiękny widok na góry i miasto. Jedziemy taksówką podziwiając po drodze kolejne bawiące się grupy osób. Z parkingu trzeba jeszcze podejść kilkaset stromych schodów, co zajmuje nam kilkanaście minut. Wygląda na to, że jesteśmy lekko spóźnieni ale nie szkodzi. Chmury zasłaniają i góry i słońce.
Świątynia Pokoju pojawiła się w tym miejscu za sprawą pewnego buddyjskiego mnicha pochodzącego z Japonii.  Spotkał się on w 1931 roku z Mahatmą Ganghim i postanowił poświęcić całe swoje życie dla idei pokoju na świecie. Z tego tez powodu zaczął wznosić monumentalne stupy, które nazywał „Peace Pagoda” Na świecie jest ponad 80 takich miejsc. Ta w Pokharze ukończona została dwadzieścia lat temu, choć starania o jej budowę trwały prawie 50 lat.

Wchodząc na jej teren trzeba zdjąć buty. No i uszanować ciszę. W takich to okolicznościach przyrody można kontemplować piękny widok na wszystkie strony świata.

Mamy taki genialny plan, że siądziemy sobie za szczycie góry wpatrując się w piękne widoki i wypijemy przyniesione z dołu wino i piwo. Niestety chyba za dużo turystów miało taki sam wspaniały pomysł i wszędzie na górze są znaki zabraniające spożywania napojów alkoholowych. Odchodzimy sobie gdzieś na bok i siadamy. I oczywiście podziwiamy widoki.

Chmury czasem litowały się nad nami odsłaniając pięknie zaróżowione góry. Manaslu nie zawiodło. Znów je widzieliśmy.

Zrobiło się ciemno, alkohol został wypity, zatem można było wrócić na dół. Na uliczkach Lakeside świętowanie Tihar trwało w najlepsze. Teraz już rangoli było widać wszędzie. Co ciekawe, takie ołtarzyki usypane były także przed wejściami do sklepów, biur, hoteli. Od każdej rangoli poprowadzono ścieżkę, często w postaci namalowanych stóp, która kierowała do najważniejszego miejsca w domu. Może być miejsce w którym się trzyma pieniądze, albo rzeczy dla rodziny najważniejsze.

Dzieci w kilkuosobowych grupkach chodzą od sklepu do sklepu, od domu do domu i śpiewają tiharowe przyśpiewki. W zamian oczekują na drobny datek. Mogą być to pieniądze, słodycze, jedzenie lub jakieś drobiazgi. Dziaciaków jest naprawde sporo, na ulicy co chwila słychać głośne skandowanie: Deusuray! Deusuray! Ale nikt nie traktuje ich nieprzychylnie. To tradycja. Dziś jest czas świętowania, uśmiechu i zabawy. Zawsze coś dostają i idą dalej. Są dwa rodzaje piosenek tiharowych. Chłopcy śpiewają Deusi, a dziewczęta Bhailo. Zasada w piosence Deusi jest taka, że każdy wers musi się kończyć słowem Deusuray!

Zabawa nie chce się kończyć. Kiedy już późnym wieczorem jesteśmy w hotelu wszędzie słychać muzykę i strzelanie z petard. Wychodzimy jeszcze na ulicę. Koło nas jest zaimprowizowana zabawa. Ktoś wystawił głośniki, jest tradycyjna muzyka i tańce. Wszyscy uśmiechnięci i zapraszają do wspólnego tańca. Chwilo trwaj…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *