[nepal] Dookoła Manaslu – dzień ósmy

Posted on BLOG

Dzień ósmy
15 października
Jagat /1340m/ – Deng /1860m/

Poranek przywitał nas rześkim powietrzem i wiszącymi ciemnymi chmurami. Wyglądały one na pozostałości monsunu, który skończył się ledwie kilka dni temu. Nie dość, że gościł w Nepalu o dwa tygodnie dłużej, to jeszcze wykazał się dużą aktywnością. Idąc przez kilka poprzednich dni głęboką doliną Budhi Gandaki często mijaliśmy świeże niewielkie osuwiska, które potrafiły zrzucić drogę wprost do rzeki. Śladem po starej ścieżce była cieniutka linia przedeptana przez miejscowych prowadząca w poprzek stromego  zbocza.
I właśnie taki wielki obryw zamknął nam dostęp do doliny Tsum, która była jednym z celów naszej wędrówki. To boczna dolina, podchodząca aż od granicę z Tybetem, całkiem niedawno otwarta dla ruchu turystycznego.  Miejscowi wspominali, że wyjechało całe zbocze i droga na przestrzeni kilkuset metrów przestała istnieć. Nie było szans przejść z plecakiem. Tsum była odcięta od świata do czasu naprawienia poczynionych szkód. A nikt nie był w stanie określić kiedy odbudowa mogłaby się skończyć. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że od kilku dni trwał festiwal Dashain. Nepalczycy w tym względzie mogą zaliczać się do światowej czołówki. Świętowanie trwa 15 dni, z czego połowa to na tyle ważne święta, że zamykane są urzędy państwowe. Toteż nie mamy złudzeń, że w tym czasie odbudowa drogi będzie komukolwiek zaprzątała umysł.
Zatem musimy nieco zmodyfikować nasz plan. Głównym celem jest spacer szlakiem wiodącym dookoła Manaslu, ósmej góry świata, liczącej 8156m. npm.  Zaczyna się on w Soti Khola, skąd idzie się doliną Budhi Gandaki. Kulminacja całego treku to przełęcz Larke, położona na wysokości 5106m. npm. Z przełęczy schodzi się do doliny Dudh Khola by po dwóch dniach dojść do miejscowości Dharapani, skąd można już złapać auto do cywilizacji. Kombinujemy pospiesznie różne inne warianty, bo mamy kilka dni więcej, które trzeba jakoś zagospodarować. Są różne pomysły. a to kontynuacja szlakiem dookoła Annapurny, wizyta na Pooh Hill, czy też wędrówka do południowej bazy Annapurny. Ale dla większości tych wariantów i tak brakuje czasu. Jednego, dwóch dni.  Postanawiamy zatem, ,ze cel się nie zmienia, bliżej zapoznamy się okolicą. Zajrzymy w boczne dolinki, trochę zwolnimy tempa. Ale dość rozmyślań. Już po 8 trzeba ruszać.

Pierwsza wioska na trasie to Salleri.

Zaraz dalej dolina rozszerza się i ukazują nam się wielkie białe góry. To masyw Shringi Himal. Mierzy aż 7161m. Szybko uświadamiam sobie, że to jakieś 5800 metrów wyżej. A wygląda jakoś tak na wyciągnięcie ręki.  W głowie się nie mieści.

Pojawiają się pierwsze chmury, Pogodę mamy ustabilizowaną. Rano pięknie, do południa przychodzą chmury, które trzymają do już do końca dnia.

Niby góry, ale przed kolejną wioską możemy podziwiać piękne bananowce.

Jesteśmy w Sirdibas.

Wioska urzeka, Przez środek prowadzi nasza droga. Po obu stronach stare, zbudowane z kamienia i blachy domostwa. Życie toczy się tu niespiesznie. Czujemy się, jakbyśmy przenieśli się do Nepalu z epoki przed przybyciem fali turystów. W całej wsi nie ma żadnego hoteliku, sklepiku dla turystów, żadnych szyldów. Ot, nietknięta cywilizacją osada. Mieszkańcy siedzą przed swoimi domami. Rozmawiają, krzątają się w obejściu, pilnują małe dzieci. Na murkach suszą się zioła i przyprawy. Ot zwykły dzień. Aż mi trochę niezręcznie, bo mam wrażeniem, że swoją obecnością zakłócam panujący tu porządek. Nie pasuję do tego miejsca.

Rozpoznajemy pieprz himalajski. Mieliśmy okazję spróbować. Z pozoru łagodny, ale po chwili dociera cała ostrość, która aż paraliżuje język i gardło. Moooocne!

Idziemy bardzo powoli by zobaczyć jak najwięcej.

Wioska mała, a spędziliśmy tu ponad pół godziny. Nie pamiętam takich miejsc pod Annapurną i Everestem. Przed wyjazdem czytałem, że właśnie na tej trasie będzie można zobaczyć prawdziwe, niezmienione od setek lat miejsca. Faktycznie. Trzeba iść, długi dzień przed nami, a pewnie jeszcze będzie co oglądać. Wychodzimy. Na wyjściu jeszcze możemy podziwiać jaszczurkę.

Napotykamy na naturalnie rosnące tu zielsko. Znaczy konopie.

Po dwudziestu minutach dochodzimy do wielkiego mostu wiszącego. Ponoć najdłuższy na całym treku. Ponad 200 metrów.


Przechodzimy nim na drugą stronę doliny. Teraz ostre półgodzinne podejście i jesteśmy w Philim /1570m/

Znajduje się tu punkt kontroli. Przewodnik wyciąga wszystkie nasze pozwolenia i urzędnik zaczyna wpisywanie wszystkiego do wielkiej księgi. Porządek musi być. My tymczasem mamy czas na odpoczynek. Odkrywamy też, że można tu zakupić wodę filtrowaną. W cenie ok 50 rupii za litr. Co wydaje się być spora okazją, bo butelkowana jest w cenie ok. 200 rupii. Drogo. Swoją drogą później zaczęliśmy pić wodę bezpośrednio ze źródeł, czasem tylko odkażając tabletkami.

I właśnie podczas zakręcania butelki ulało mi się trochę wody prosto na aparat. Niewiele. Ale wystarczyło by aparat odmówił pracy. Przestał działać. Nie, tylko nie to. I nie tu. Wyjąłem baterie i postanowiłem poczekać. Lekko oszołomiony zdarzeniem szedłem sobie dalej. W następnej miejscowości – Ekle Bhatti był czas na obiad. Mój ulubiony patent to zupa pomidorowa z zamawianym oddzielnie ryżem. Sycące i dobrej jeszcze cenie. W międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć komórką. Ale chyba to nie to samo…

Dolina znów mocno się zwęziła. Trawersem schodzimy na jej dno. Krajobraz znowu się zmienił. Pojawiły się drzewa iglaste. Doszliśmy do rozstaju dróg. W prawo było do Tsum Valley. Niestety musieliśmy iść od razu w lewo. Trudno. Ale i tak będzie pięknie.

Po przejściu na drugą stronę Budhi Gandaki wiedzieliśmy, że musi być pod górę. I było. Mocno i stromo. Szło się dobrze. Wokół dość ciemny las. W dole szumi rzeka. Przyjemnie. Potem w dół i kolejny most. Ten nie wyglądał na nowy i zaufania wielkiego nie wzbudzał. Obok postępowała już budowa nowego, ale to pewnie za rok. No no idziemy…

Kolejny postój wypadł nam w Pewa, gdzie był tylko jeden zupełnie nowy hotelik. Ceny bardziej niż przystępne, aż się chciało zostać. Zwłaszcza, że pora już była odpowiednia. Aparat dawał jakieś znaki życia. To znaczy przy uruchomieniu robił zdjęcie. Nie działał podgląd i ani ustawianie ostrości. Hmnn… Ostatnie podejście tego dnia. Mozolnie i powoli pod górę. W międzyczasie zrobiło się szaro, a po jakimś czasie ciemno. Doszliśmy do Deng późno. Gdzieś przed 19. Taaak, te pierwsze dni miały być lekkie, bo przecież nisko jesteśmy. A tu ponad 11 godzin według schematu: pod górę i w dół, pod górę… Hotelik w Deng nieprzyjemnie zaskoczył cenami. Było drogo, sporo drożej niż w wioskach wcześniej. Cóż. Jak się późno przychodzi to nie ma czasu i siły na szukanie czegoś innego. Ale wiemy też, że takie ceny są w całej wiosce i nie ma sensu szukać. Trzeba byłoby iść dalej, bez gwarancji, że będzie taniej. Kolacja i spać.

1 thoughts on “[nepal] Dookoła Manaslu – dzień ósmy

  1. Co do wysokości przełęczy to nie ma jasnosci – większosć źródeł podaje wysokość 5160 (niektóre nawet 5200) m npm , tylko na tabliczce na przełęczy bylo 5106 – ciekawe czy zmiany nastąpiły po trzęsieniu ziemi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *