7-8 października 2007
Mając trochę czasu chcę wrzucić zdjęcia i opis tego co pamiętam z mojego pierwsego poważnego wyjazdu do Azji. Można by rzec, że od niego się tak naprawdę zaczęło moje większe podróżówanie. Wcześniej co prawda zdarzyło mi się być w Maroku, na miesięcznej włóczędze do Grecji, czy też w górach ( Bułgaria, Szwajcaria, Rumunia, Uktaina ).
Zawsze chciałem pojechać do Nepalu i zobaczyć Himalaje. Nie wyobrażałem sobie, że mogę zrobić to sam, stąd pomysł na doczepienie się do chętnych na taki wyjazd. Znaleźliśmy się na forum travelbit.pl. Z perspektywy czasu widzę, że warto było, bo choć ekipa się nie sprawdziła w roli zwartej grupy, to wyjazd przekonał mnie, że wszelkie obawy o tym, że jadąc tu samemu, bądź organizujac to samemu, są bezpodstawne. To całkiem proste i od tego roku wsystkie kolejne wyjazdy już organizowałem samodzielnie, jadąc ze znajomymi, którzy chcieli mi towarzyszyć.
Na lotnisku Okęcie spotkaliśmy się w pięć osób. Niestety, jedna na tym zakończyła udział w wyjedzie, gdyż nie zakupiła sobie biletu na trasie Delhi – Kathmandu i nie wyrobiła sobie wizy indyjskiej. Stąd nie została prepuszczona przez odprawę. Reszta miała i bilety i wizy. Z tymi wizami to była wielka niewiadoma. Co prawda, nie zamierzaliśmy wychodzić z lotniska, ale nie było do końca wiadomo, czy w Delhi jest strefa tranzytowa. Stąd by nie ryzykować, wizy wyrobiliśmy. Lecieliśmy Finnairem, z przesiadką w Helsinkach. Z lotu do Indii pamiętam wielkie, świecące, pulsujące wieczornym życiem Lahore, miasta w w Pakistanie. Obiecałem sobie, że muszę tam kiedyś pojechać. Cóż, na razie nie jest to niestety możiiwe. W Delhi wylądowaliśmy około północy. Odprawa paszportowa i okazuje się, że jednak jest „strefa tranzytowa”. Żeby tam trafić, trzeba iść z pracownikiem obsługi lotniska, który prowadzi jakimś ciemnym korytarzem, potem otwiera jedne drzwi, a za nimi już strefa dla pasażerów po odprawie. Hala była niewielka, sprawiała nieco przygnębiające wrażenie. Kilka małych sklepów wolnocłowych, krzesła do siedzenia i… wielkie rusztowanie na środku. Akurat trwał remont. Samolot do Kathmandu mieliśmy dopiero następnego dnia o 13:15. Przed nami 12 godzin porywającego NIC. Koczowanie na krzesełkach uprzyjemniały odgłosy prowadzonego w nocy remontu, a co kilka godzin największą atrakcją było przesuwanie rusztowań, a co za tym idzie także naszych krzesełek. Gdzieś wczesnym rankiem bagażowy przywiózł plecaki, zapytał się czy to nasze i czy aby na pewno do Kathmandu. W końcu po 13 znaleźliśmy się ledwo żywi w samolocie.
Ten, choć lot miał trwać 60 minut, okazał sie być nowiutkim airbusem, z monitorkami na każdym fotelu. Przyznam się, że tak dobrego samolotowego jedzenia jak wtedy, nie jadłem do dziś. Choć z drugiej strony, po 16 godzinach ścisłej diety wszystko może smakować 😉 Lecieliśmy nad Indiami, wszystko bylo ciekawe.
W zasadze czasu na patrzenie nie było dużo, bo głównie zajmowaliśmy sie pysznym jedzeniem, którego było dużo, a jak wspominałem lot był dość krótki. Siedzieliśmy po stronie północnej, więc liczyliśmy, że zaraz zobaczymy wielkie Himalaje. No niestety, miast wielkich gór były wielkie chmury. Oznaczało to, że monsun jeszcze się nie skończył. Niestety. Z reguły powinien się cofnąć w drugiej połowie września, ale jak widać nie tym razem. Widoki w dół jednak usiłowały to jakoś rekompensować.
W końcu Kathmandu.
I lądujemy.
Po wylądowaniu należało się ustawić w długa kolejkę po wizę. Godzina i juz stoimy z bagażami przed lotniskiem. Tu jest pierwsza linia frontu 😉 Na takich jak nas czeka wielki tabun naganiaczy i taksówkarzy. Cała sztuka to jakoś ten atak odeprzeć i nie dać się. W końcu dogadujemy się z jednym i jedziemy. Oferta klasyk, dojazd za darmo, w zamian za nocleg w hotelu za kilka dolarów od osoby. Na ulicy i wokół jeden wielki chaos. Siedzimy i patrzymy przez nieco zabrudzone szyby z radością i lekkim przerażeniem. Oj będzie się działo. Jest pora monsunowa, właśnie przed chwilą skończyło padać. Jest duszno, parno i bardzo gorąco.
Dojechaliśmy na Thamel, czyli do tzw. dzielnicy turystycznej, siedliska tanich hotelików, sklepików pełnych sprzętu turystycznego, pamiątek, a także mniej lub bardziej wyszukanych restauracji. Wchodzimy do naszego hotelu, znaczy się „hotelu”. Nie wygląda najlepiej, wręcz nie wygląda dobrze. Ponieważ jesteśmy bardzo zmęczeni, stwierdzamy, że nie będzie to nam przeszkadzało. Ląduję w pokoju w którym nie ma okna, za to jest wielki kręcący się wentylator. Niestety jest w tym pewna sprzeczność. Jeśli jest włączony, to owszem, powietrze nadaje się do oddychania, ale za to wentylator wydaje z siebie hałas startującego samolotu. Jeśli zaś go wyłączymy, słychać wtedy tylko całkiem spory hałas z ulicy, ale da się spać, za to po chwili nie ma czym oddychać. Ech… 😉
Po kilku godzinach stwierdzam, że nie dam rady. Wychodzę przejść się po nieznanym i tajemniczym mieście.
Wszystko nowe. Zachwyca, intryguje, oszałamia. Po godzinie wracam jednak do łóżka. I jakoś zasypiam.
1. Początek
2. Kathmandu po raz pierwszy
3. Kathmandu – Jiri
4. Trekking. Dzień 1. Jiri – Bhandar
5. Trekking. Dzien 2. Bhandar – Kinja
6. Trekking. Dzień 3. Kinja – Junbesi
7. Trekking. Dzień 4. Junbesi – Nuntala
8. Trekking. Dzień 5. Nuntala – Bupsa
9. Trekking. Dzień 6. Bupsa – Ghat
10. Trekking. Dzień 7. Ghat – Namche Bazar
11. Trekking. Dzień 8. Namche Bazar
12. Trekking. Dzień 9. Namche Bazar – Deboche
13. Trekking. Dzień 10. Deboche – Pheriche
14. Trekking. Dzień 11. Pheriche – Dingboche
15. Trekking. Dzień 12. Dingboche – Lobuche
16. Trekking. Dzień 13. Lobuche – Pheriche
17. Trekking. Dzień 14. Pheriche – Pangboche
18. Trekking. Dzień 15. Pangboche – Phortse Tenga
19. Trekking. Dzień 16. Phortse Tenga – Machermo
20. Trekking. Dzień 17. Machermo – Gokyo
21. Trekking. Dzień 18. Gokyo
22. Trekking. Dzień 19. Gokyo – Phortse Tenga
23. Trekking. Dzień 20. Phortse Tenga – Monjo
24. Trekking. Dzień 21. Monjo – Lukla
25. Samolotem nad Himalajami. Lukla- Kathmandu
26. Patan
27. Bhaktapur
28. Żegnamy się z Kathmandu