19 października 2007.
Deboche /3710m/ – Pheriche /4270m/
Rano pogoda bez zmian. znaczy piękne słońce na tle błękitnego nieba. Ruszamy. W kilkanaście minut dochodzimy do mostku.
Południowa ściana Lhotse jest cały czas przed oczami. Nie sposób się oderwać, nie sposób nie patrzeć, nie sposób się nie zachwycać.
Tu, na wysokościach powyżej 4 tysięcy metrów naczelną zasadą przy aklimatyzacji jest to, by w ciągu dnia nie podchodzić więcej jak 400-600 metrów. Stąd dzienne odcinki nie są za długie. Jednak wysokość sprawia też, że tempo nie jest rewelacyjne. Idzie się bardzo powoli, w zasadzie ciężko iść jeszcze wolniej. Noga za nogą, niespiesznie. I tak trzeba stanąć za chwilkę, by uspokoić oddech i napatrzeć się na widoki.
Nie używałem na tym wyjeździe kijków. Przekonałem się do nich kilka lat póżniej. I muszę przyznać, że właśnie na takich wysokościach kije dają naprawdę sporo. Ale idąc teraz pod Everest jeszcze o tym nie wiedziałem 😉
Trasa wiodła cały czas delikatnie pod górę. Gdzieś w połowie drogi doszliśmy do Pangboche, gdzie zastąpiła przerwa na herbatę i jakąś zupkę.
Ama Dablam została już za naszymi plecami.
Nie byłem przekonany dokąd dziś iść. Mogłem wybrać pomiędzy Pheriche, a Dingboche. Na rozstaju dróg podjąłem decyzję, że idę do Pheriche. Zawsze to 150 metrów niżej. Nie ma co szaleć 😉 Wchodzędo pierwszej lodży przy szlaku. Wszystko pasuje. Zostaję.
Etap nie był długi, przyszedłem jeszcze wcześnie. Mozna sobie posiedzieć w jadalni i ogrzewać się słońcem. Zasadniczo wszystkie lodże wyglądają tu podobnie. Duża, słoneczna jadalnia, na środku której stoi koza. Jest to też jedyne ogrzewane pomieszczenie. Po zachodzie słońca temperatury robią się ujemne. Wtedy to gospodarz przynosi kilkanaście wyschniętych kup jaka i rozpala nimi w piecu. Te kupy to podstawowy materiał grzewczy. Palą nimi wszyscy, a wieczorem po całej okolicy unosi się taki charakterystyczny słodkawy dym 😉
Pokoje niestety nie są już ogrzewane. Ich standard jest dośc hmnn… ascetyczny. Łózko, a najczęściej dwa, okno. Czasem jakaś szafka, albo stolik i tyle. W nocy temperatura nie odbiega od tej na zewnątrz. Stąd śpiwór się przydaje taki cieplejszy. Można też poprosić o dodatkowe koce. Najczęściej toaleta jest pod dachem. Toaleta, czyli typ azjatycki, na „narciarza”. Ja akurat takie lubię na wyjazdach, pewnie dlatego, że nie trzeba się bardzo martwić stanem sanitarnym tegoż przybytku. Za dodatkową opłatą można dostać wiadro ciepłej wody i skorzystać z prysznica, z reguły stojącego na zewnątrz. Z własnego doświadczenia wiem, że na tych wysokościach na szczęście nie trzeba z tego często korzystać 😉
A co do jedzenia? Tu wszędzie karmią podobnie. Menu jest bardzo obszerne, ale to tylko pozory. Wszystko to są wariacje różnych dań sporządzonych na bazie ziemniaków, ryżu, mąki, jajek i warzyw. Znaczy taki ryż może byc gotowany lub smażony z: warzywami, z jajkiem, z tuńczykiem, serem. Ziemniaki to samo: smażone lub gotowane, podawany z tymi samymi co ryż dodatkami. Makaron, to samo. Godne polecenia są małe pierożki zwane momo. Podawane z tym samym co reszta 😉 W menu znaleźć można pizzę. Żeby nie było rozczarowania, to zwykłe chapati (czyli po naszemu podpłomyk ) posypane serem zółtym. Oczywiście znależć można wspomniany już wcześniej dal-bhat. Zupy zasadniczo wszystkie są z proszku. Niestety dopiero na końcu wyjazdu odkryłem, ze jedna z nich, sherpa stew, to nic innego jak zupa z wielką ilością gotowanych jarzyn. Pyszna!
Są też dania mięsne. Ale to dla największych twardzieli bądź desperatów. Widząc jak jest ono przenoszone i przechowywane, naprawdę można sobie darować. Po za tym jest to mięso ze starego jaka, który całe życie nosił ciężkie ładunki. Innego przecież szkoda zabijać, niech robi. W związku z tym danie z takiego jaka to test na szczękę. Można żuć i żuć.
A do picia to herbata. W wielu rodzajach i w wielu pojemnościach. Napoje gazowane są drogie, a piwo wręcz kosmicznie drogie. Raczej trzeba zostać abstynentem 😉
Rupia wtedy stała po kursie 1 dolar – 60 rupii. Z tym, że te ceny z roku na rok idą w górę. Przez te 7 lat pewnie 50-100% niestety.
Dziś krótko, trochę ponad 8 kilometrów. 650 w górę, 100 w dół.