Dzień dziewiąty – Na szlaku czyli pomiędzy drogą a szlakiem
29.04.2024
Bupsa /2350m/ – Cheplung /2680m/
Pogoda jak na Zachodzie, czyli bez zmian.
Śniadanie o siódmej i niespieszny wymarsz. Dziś w planie spokojna wędrówka w górę doliny. Punkt końcowy wyższy tylko o niecałe 350 metrów. Ale nie mieliśmy złudzeń. Wiedzieliśmy, że czeka nas delektowanie się „równym” nepalskim szlakiem. I faktycznie, po krótkim poziomym odcinku ruszyliśmy ostro do góry.
Do wyboru mieliśmy żmudny spacer po całkiem nowej drodze brodząc czasem po kostki w pyle lub nostalgiczną wędrówkę starym szlakiem. Wiadomo, postawiliśmy na nostalgię. Tam oczywiście gdzie się dało. Nowa droga w wielu miejscach poprowadzona jest w miejscu starej ścieżki, a czasem jej budowa niosła za soba zniszczenie starej.
Ścieżka miała parę zalet. Po pierwsze było na niej zdecydowanie więcej cienia, po drugie nie trzeba było uważać na pędzące od czasu do czasu jeepy wzbijające za soba wielki tuman kurzu. Auto przejeżdżało, ale kurz zostawał z nami jeszcze przed długi czas. Szlak za to prowadzony był dość swobodne w stylu nepali flat, co oznaczało ostre podejścia i takież zejścia.
Te odcinki, które szliśmy drogą z kolei pozwalały nieco odpocząć i złapać jakiś rytm.
Wokół sceneria jak z kamieniołomu. Staramy się nie patrzeć w górę, bo nad nami wisi całe niezabezpieczone zbocze. Trzeba optymistycznie założyć, że nic teraz nie spadnie. Droga się wypłaszacza, mijamy boczny grzbiet przechodząc przez niby przełęcz Kari La na wysokości ok. 2850 metrów. Teraz czeka nas odcinek prostej drogi łagodnie opadającej ku wiosce Payia. Jednym z wyrazistszych wspomnień z mojego pierwszego przejścia pod Everest był właśnie ten odcinek. Zapamiętałem go jako wędrówkę kamienną ścieżką przez czarodziejski las rododendronów. A teraz… A się płakać chciało. Nic z tego nie było. Nic. Tylko pył drogi i warkot samochodów.
W pewnym momencie zresztą zobaczyłem starą ścieżkę. Długo stałem i chciałem nie myśleć o pędzącym do przodu świecie niemającym litości dla tego co przemija.
Nie było wyjścia. Trzeba było iść dalej. Payia już niedaleko.
Droga ponoć kończy się zaraz za wsią i z tej okazji Payia stała się bardzo ważną wioską. Bo właśnie tu znajduje się wielkie centrum logistyczne. Tu docierają auta z zaopatrzeniem dla doliny Khumbu, dla Namche Bazaar i całego Everestu. I stąd ruszają dziesiątki karawan z towarem. Zatem te wszystkie muły i koniki tutaj mają swoją bazę. Tu też dociera komunikacja, zatem pojawiło się większe zapotrzebowanie na noclegi. A wszystko to oczywiście tymczasowe, do chwili, kiedy droga osiągnie kolejną wioskę. Co też oznacza, że wszystko to wygląda typowo nepalsko, czyli jak po detonacji wielkiej bomby. Nieład to dość łagodne określenie tego co widzimy.
Dotarliśmy do konca drogi, który to wyznaczała ekipa z młotem pneumatycznym wgryzającym się w skałę. Słychać ich już z daleka.
Jesteśmy w końcu na normalnym szlaku. Bez drogi. Łatwiej nie będzie, ale za to jakby nieco przyjemniej.Dalej trawersujemy. Tym razem kolejny grzbiet. Po prawej możemy podziwiać naszą przebytą drogę. Wygląda jakby ktoś skalpelem przeciął zbocze w poprzek.
Przekraczamy kolejny grzbiet i pojawiają się nowe widoki w górę doliny. Tam w dole po prawej widzimy już pas startowy lotniska w Lukli.
Spokojną sielankę na przełęczy Chutok La zakłóca nam wielki i donośny grzmot. Po chwili widzimy w dole rosnącą chmurę pyłu. A więc tu drogę budują z dwóch stron. Według planów ma się kończyć niedaleko stąd, przy połączeniu szlaku z Lukli.
Miało być lepiej a chyba nie jest. Droga się skończyła i od tego momentu szlakiem rządzą karawany mułów i osłów. Cały szlak jest obsrany jak najbardziej zapuszczona obora. Bardzo cieszymy się z faktu, że jest sucho, w deszczu chodzenie w końskich odchodach wydaje się grubszym wyzwaniem. Do tego dochodzi mijanie się z karawaną na wąskiej przepadzistej ścieżce. Trzeba przyznać, że wyzwala to duże emocje. Niezbędna tu jest czujność, by zawsze być po wewnętrzej stronie szlaku. Bo pozostanie po zewnętrzej zawiera spore ryzyko strącenia przez muła czy jego ładunek w całkiem sporą przepaść.Najweselej jest, kiedy takie dwie albo więcej karawan usiłuje się wyminąć. Dla pieszych wtedy miejsca już nie ma. Wtedy trzeba znaleźć jakaś strategiczną i bezpieczną miejscówkę i czekać aż wszystkie konie się miną.
Bardzo dużo mułów niesie butle z gazem. Taki nepalski gazociąg…
Zejście jest długie, w końcówce bardzo strome i mocno obsrane. I powoli mamy na dziś dosyć.To Surke. Za nami 500 metrów zejścia, a tera ostatnia wspinaczka na dziś. 350 metrów do wioski Chaurikarka. To ostania wioska przed połączeniem szlaku z drogą z Lukli.
Podejście dłuży się bardzo, ale w końcu widać pierwsze zabudowania.
Chaurikharka to dość duża wioska. Patrząc się na budynki możemy stwierdzić też, że także majętna. Pobliski przemysł everestowy zapewnia możliwość solidnego zarobku, zwłaszcza jak na warunki nepalskie.
Siadamy w centrum wioski, obok imponującej ściany mani. I poważne zaskoczenie. Bo jest tu dużo lodży, to jednak wszystkie są zamknięte! Aż się wierzyć nie chce. Ponoć nie ma już ( jeszcze) sezonu. Bo ten tylko jesienią jest. Tu chyba głównym winowajcą jest lotnisko w Lukli. To one zasysa prawie cały ruch turystyczny. Mało kto idzie tak jak my, pieszym szlakiem z dolin.
Nie mamy wyjścia. Musimy zebrać siły i iść do kolejnej wioski, która już leży na szlaku z Lukli i tam już nie powinno być problemów z noclegiem. Zmierzcha już i naprawdę czujemy zmęczenie. Po niecałych trzech kwadransach jesteśmy w Cheplung i szybko znajdujemy nasz dom w pierwszej z brzegu lodży.
Okazuje się, że trafiamy dość dobrze. Ciepła woda w prysznicu ( sic!) i bardzo dobre jedzenie. Nic nam już dziś nie trzeba więcej do szczęścia.
Za nami prawie 18 kilometrów marszu, ponad 1350 metrów podejść i 1000 metrów zejść. Lekko nie było.
A jutro powinniśmy dojść do Namche Bazaar. I już zaczną się prawdziwe góry!