Dzień ósmy – Dudi Koshi czyli teraz tylko w górę
28.04.2024
Nunthala /2200m/ – Bupsa /2350m/
Ranek tradycyjny. Dobra pogoda, choć wszystko jak we mgle. Przed śniadaniem przespacerowałem się po wiosce. Zadbana, duża, pięknie położona. Aż by chciało zostać tu dłużej. W drodze do naszej lodży zajrzałem jeszcze do miejscowego sklepiku. Takiego typowego na szlaku. Mydło i powidło. Zrobiłem drobne zakupy – nic oryginalnego, cola i ciastka.
Śniadanie utwierdziło nas we wczorajszych odczucia. To jest jak narazie najlepsza lodża na trasie. Było smacznie i podane z takim rodzinnym ciepłem i uśmiechem. A nas czeka kontynuacja zejścia. Kolejne 700 metrów w dół. Im niżej tym bardziej zielono i niestety cieplej.
Po niecałych dwóch godzinach docieramy do Dudi Koshi. Swój początek bierze ona u stóp Mount Everestu. Oznacza to koniec wędrówki w poprzek grzbietów. Teraz już będzie tylko w górę. Jesteśmy też w najniższym miejscu na całym treku. Ledwie 1500 metrów n.p.m. Gorąco!!! Na drugą stronę przechodzimy po jednym z najdłuższych mostów wiszących.
A po drugiej stronie mała przerwa na złapanie oddechu i sił.Jak się było w najniższym punkcie, to oznacza niestety, że czeka nas teraz podejście. Nie pozostało nam nic innego jak zarzucić plecaki i ruszyć. Powoli, krok za krokiem. Upał bardzo przeszkadzał, na szczęście na naszej ścieżce nie brakowało cienia. Po kilkunastu minutach mijamy skromną wioskę.
Jest tak nisko, że tu nawet banany rosną.
Nasza dolina nie wygląda jakoś zbyt dostępna. I z tego powodu musimy się wspiąć wysoko w górę, by jakoś to obejść.Szlak prowadził przez pola uprawne, potem na szczęście schronił się w lesie.Zakosy, kamienne stopnie. W końcu podejście łaskawie się skończyło. Weszliśmy na grzbiet i naszym oczom ukazała się kolorowa gompa. Oczywiście, żeby ją obejrzeć, trzeba było jeszcze pokonać kilkadziesiąt stopni. Życie…Z gompy rozpościerał się widok na spora wioskę – Chaurikharka. Wysokość 2000 metrów.Dłuższą chwilę pospacerowaliśmy się po gompie. Wokół dziedzińca znajdowały się skromne i cele dla mnichów. Cele był malutkie, może 2 na 2 metry i ledwo mieściły materac i niewielką półkę na rzeczy osobiste. Co ciekawe, w gompie nie było żadnego mnicha.
Przez wioskę wiodły dwie drogi. Pierwsza, dolna, przy której stała większość domów, to stary szlak biegnący do Namche Bazaar. Powyżej wiła się nowa droga, którą co kilka minut przejeżdżało jakieś auto. A sama wioska zapewniała wszelakie usługi. Szkoła, szpital czy bank.No i była doskonałym miejscem na lunch. Usiedliśmy sobie w cieniu delektując sie ciszą, chłodem i zapachami dochodzącymi z kuchni.Oczekiwanie na obiad umilały nas gorące napoje. A w nich można było przebierać do woli… Każdemu wedle upodobań. Miętowa, z mlekiem, masala, hot lemon i hot orange.Przerwa nie trwa wiecznie. Trzeba było podnieść się i ruszyć na drugą cześć trasy. Słońce dokazywało, podejście choć po zakosach, było miejscami bardzo strome. Kamienne schody wyprowadzają nas do malutkiej osady przyklejonej do grzbietu. To Bupsa.
Było około 16-tej i w planie było jeszcze podejście wyżej. Jednakże nasz przewodnik najprawdopodobniej nie chciał tego dnia iść dalej i twierdził, że wyżej nie może nas zapewnić są otwarte lodże. Było to dziwne, bo wszyscy tu przecież wszystko wiedzą, mają kontakt telefoniczny. Oczywiście właściciele lodży w Bupsie też „nie wiedzieli” czy wyżej jest coś czynne. Było jasne, że wiedzą, ale zdecydowanie woleli, byśmy spali u nich. Ludzi chodzi mało i każda grupa jest na wagę złota. Tu akurat pretensji do nich nie mieliśmy. Cóż, nie będziemy ryzykować, zostajemy. Lodża bardzo przyjemna, jedzenie też dobre. Jutro trzeba będzie nadgonić.