[zobaczyć k2] – Dzień piąty. Skardu czyli witamy w górach.

Posted on BLOG

Dzień piąty. Skardu czyli witamy w górach.                                                                                                                                                                                              9 lipca 2018 r.

       Spało mi sie cąłkiem dobrze. To była pierwsza noc od kilku dni, kiedy nie trzeba było wcześnie wstawać. Obudziły mnie odgłosy dobiegające z tarasu. „O k….! Jak tu pięknie!”
Ktoś trwał w zachwycie i usiłował się tym odczuciem podzielić z innymi. Podniosłem się zatem. Doczołgałem  do okna, odsłoniłem zasłony i wyrwało mi się bezwiednie: „O k…! Jak tu pięknie.” No bo było! Góry, błękitne niebo. Ach…
Skardu położone jest w dość szerokiej dolinie zamkniętej ze wszystkich stron górami.  Przylejone do Indusu i stromej skalistej góry na zboczach której wybudowano dawno temu fort. Leży na wysokości 2230 metrów npm. To największe i chyba jedyne miasto w promieniu 100 kilometrów. Zamieszkuje tu około 25 tysięcy ludzi.

         Zebraliśmy się powoli na śniadanie. Szału nie ma. Jajka sadzone, omlety, ciapaty, tosty, dżem i herbata. Co kraj to obyczaj. Obok na targu aż zielono  od warzyw na straganie. Ale w menu śniadaniowym brak.
W planie dziś odpoczynek po dwóch dniach jazdy. Jest to przede wszystkim czas dla agencji by mogła załatwić zezwolenia na wjazd do strefy przygranicznej. Taką zgodę wydaje wojsko, niestety trzeba aplikować o nie na miejscu. Nie da się załatwić tego wcześniej. Dzień odpoczynku  jednakowoż bardzo się przyda. Zatem ruszamy w miasto!

       Skardu zasadniczo położone jest wzdłuż jednej bardzo długiej ulicy. Po obu stronach warsztaty, sklepy i jakieś punkty gastronomiczne. Jest przed południem, ale ruch spory.

      Chłoniemy atmosferę miasta. Slychać warkot aut i motorów, głosy żywo rozmawiających ludzi, klaksony. Typowy klimat dla Wschodu.
          Minęliśmy targ, potem boisko do gry w polo. Kilka minut dalej widzimy meczet Noorbakhashi Jamia. Zbudowany na podobieństwo świętego meczetu szyitów w Krabalii w Iraku.

        W końcu po kilkunastu minutach dochodzimy do motelu K2. Motel ma już kilkadziesiąt lat i widać, że czasy świetności ma już za sobą. Nocleg tu jednak jest stosunkowo drogi, bo ok. 70$ za pokój. Ale płaci sie za niezwyke położenie i za legendę. To jedyny hotel w mieście położony nad Indusem. I do tego jak! Wyniesiony kilkadziesiąt metrów nad doliną, z zielonego tarasu rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na cąłą dolinę rzeki i góry okalające miasto. W latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych to było jedyne sensowne miejsce gdzie można było zanocować. Właśnie tu zatrzymywały się wszystkie wyprawy przed wyruszeniem w góry. Tu przepakowywano bagaże i załatwiano ostatnie formalności.

       Pamiątką po tych czasach są pocztówki i kartki jakie wyprawy zostawiały w hotelu. Wszystkie wiszą do dziś na ścianach korytarza. Ułozone rocznikami na specjalnych tablicach. Chodzimy powoli i podziwiamy. Na wyciągnięcie ręki mamy możliwość obcować z historią światowego himalaizmu.

         Łatwo rozpoznać polskie ślady.  Wanda Rutkiewicz z wyprawy na K2 z roku 1986.        Jerzy Kukuczka i Wojciech Kurtyka – Broad Peak (rok 1984 ), Jerzy Kukuczka i Tadeusz Piotrowski – K2 ( rok 1986 ).

Wracamy do zielonego ogrodu na tyłach hotelu. Widok doprawdy niezwykły.

      Na terenie ogrodu znajduje się jeszcze muzeum powięcone zwycięskiej włoskiej wyprawie na K2 z roku 1954. Ma nietypowy kształt piramidy. Niestety akurat jest zamknięte, więc mozemy wrócić do podziwiania doliny Indusu.

       Wracamy w kierunku centrum. Zaglądamy do kilku wypożyczalni sprzętu, bo niektórzy zastanawiają się nad wypożyczeniem raków i czekanów. Zakupiliśmy też wielkie ilości kartek pocztowych by jeszcze dziś zająć się ich wypełnianiem.

      A na ulicy niesamowity lokalny koloryt. Ludzie dość otwarci i przyjaźni. Bardzo ciekawi skąd przyjechaliśmy i bardzo dumni z faktu, że przyjechaliśmy właśnie do nich, do Skardu, do Pakistanu.

       Odwiedzam warsztat krawiecki  i sklep w jednym. Chcę sobie kupić typowy miejscowy strój – salwar kameez.

       Składa się on z szerokich spodni – szarawarów i długiej koszuli zwanej kameez. Salon posiada regały zawalone po sufit gotowymi uszytymi strojami. Od ulicy ma swoje stanowisko krawiec, który szyje  na bieżąco. Sprzedawca zapewnia mnie, że na pewno coś na mnie znajdzie. A jak nie to na poczekaniu mój strój zostanie uszyty. Ten widok oznacza, że nie mamy do czynienia z ubraniami z Chin czy Bangladeszu. To zdecydowanie wyrób Made In Skardu. Sprzedawca spojrzał na mnie, oszacował moje wymiary, rzucił  okiem na pólkę i  dał do przymierzenia kameez. No leży na mnie całkiem dobrze. Do tego spodnie. Tu zasadniczo nie ma problemów z wymiarem w pasie. Spodnie są szerokie i gruby sznur zawiązywany w pasie załatwia sprawę. Po dokupieniu miejscowej welnianej czapki zwanej pakol przestaję się zbytnio odróżniać od miejscowych. Wtopiłem się w ulicę i w sklepach byłem zagadywany przez mieszkańców Skardu. I byli  bardzo zdziwieni, że nie władam urdu czy farsi.

       Włócząc  się mieście widzimy w pewnym momencie zespół, który udawał  się na stadion na mecz w polo.     Na stadionie pełno ludzi czekających na kolejny mecz,     Włóczymy się jeszcze po bazarze. Owoce, warzywa, przyprawy, mydło i powidło.         Co chwila jesteśmy poproszeni o wspólne zdjęcie.

      Wróciliśmy do hotelu odpocząć. Niestety szef agencji nie ma dla nas dobrych wieści. Nie udało się uzyskać odpowiedniego pozwolenia od wojska. Musimy zostać kolejny dzień i mieć nadzieję, że jutro uda się załatwić permity. Trudno. Skoro nie mamy na to wpływu, to nie będziemy się martwić. W planie wyjazdu jest dzień rezerwowy, więc nie ma powodu do niepokoju.

        Na naszym balkonie robimy sobie małą sesję… 😉

Na zachód słońca wybraliśmy się na wznoszący sie ponad Skardu stary fort.          Niestety doszliśmy troche za późno. Słońce już zaszło. Ale i tak widoki na otaczające miasto góry były ujmujące.

         Schodząc w zapadającym mroku słyszymy nawoływania do modlitwy, które rozlegają się wpierw z jednego miejsca, po chwili z drugiego, trzeciego. Jednocześnie. Muezini śpiewnie nawołują. Ten wielogłos niesie się po całej dolinie. Odbija się do skał i wraca. Stoimy tak bez ruchu i bez słowa dobrych kilka minut. Bardzo lubię takie wyjazdowe momenty. W końcu wszystko  ucichło i znów z dala dobiegł nas lekki szum miasta w dole.

     Na koniec dnia  jeszcze kolacja w restauracji na mieście.  Menu standardowe. Idziemy spać z nadzieją, że jutro uda się załatwić ten niezbędny permit. Góry wszak czekają.

 

2 thoughts on “[zobaczyć k2] – Dzień piąty. Skardu czyli witamy w górach.

  1. zdjęcie 2 znajomych talibów przebiło wszystkie, które do tej pory miałam okazję zobaczyć z tej wycieczki! :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *