[Dziki Wschód Nepalu]. Dzień dwudziesty czwarty czyli herbatka w Ilamie.

Posted on BLOG

Dzień dwudziesty czwarty czyli herbatka w Ilamie.

14 listopada 2019

Ilam – Kathmandu

Jesteśmy w Ilam. Czyli w stolicy nepalskiej herbaty. Bardziej znany indyjski Dardżyling, czyli herbaciana stolica indyjska znajduje się jakieś 25-30 kilometrów stąd. Można więc traktować Ilam i Darjeeling jako jeden region. NIe sposób zatem ominąć zapoznania się ze legendarnymi polami najlepszej na świecie herbaty. Nasz bus do Kathmandu jest dopiero o 15:00. Czasu wystarczy zarówno na zwiedzenie miasteczka, zrobienie zakupów jak i na spacer po okolicznych polach obrośniętych krzewami herbaty. Po śniadaniu ruszamy na pobliskie wzgórze.  Chwilę po wyjściu z dworca od razu w oczy rzucają się niekończące się połacie porośnięte zielonymi krzewami.

Zarówno w Darjeelingu jak i w Ilamie czas zbiorów zamyka się pomiędzy kwietniem a listopadem i dzieli się na cztery odrębne zbiory.

  • marzec i kwiecień  – first flush
  • maj i czerwiec – second flush
  • lipiec i sierpień – monsoon fllush
  • październik i listopad – autumnal flush

Najbardziej cenione są pierwsze zbiory po zimie. Plon nie jest zbyt bogaty, jednak uznawany jest za ten o najwyższej jakości. Wynika to z faktu, że jest to pierwszy zbiór od kilku miesięcy i liście budzące się po zimie są bogate w wszelakie cenne substancje zdrowotne. Nie wspominając o niezrównanym aromacie.
Podczas zbiorów należy kierować się jedną podstwową zasadą -“two leaves and the bud”. Czyli należy zrywać tylko dwa najmłodsze listki wraz z nierozwiniętym jeszcze pączkiem. Jest to gwarancja wysokiej jakości suszu herbacianego. Na jeden kilogram herbaty przypada około 2,5 tysiąca liści. Sporo. Zwłaszcza, że  zbierana jest ręcznie. Oczywiście w ten sposób zbiera się tylko herbatę w przypadku, kiedy zależy nam na wysokiej jakości. Masówka może być zbierana jakkolwiek, z zachowaniem rozsądku. By tylko nie zniszczyć krzewów.
Produkcja herbatę można podzielić na pięć etapów: zbiór, więdnięcie, skręcanie, fermentacja i suszenie. W zależności od stosowania poszczególnych etapów można uzyskać różne rodzaje herbat. Biała, zwana także srebrną, uzyskiwana jest w pierwszych wiosennych zbiorach, poprzez zrywanie i suszenie młodych, nierozwiniętych pączków. Herbata żółta ma zbliżony proces, jednakże zebrane liście poddawane są kilkukrotnemu procesowi podgrzewania, studzenia i suszenia. Zaś herbata zielona powstaje z liści, które nie są poddane fermentacji. Po zerwaniu od razu są suszone. Czarna z kolei przechodzi wszystkie wspomniane procesy z fermentacją włącznie. Czerwona uzyskiwana jest dzięki dodatkowej fermentacji i leżakowaniu. A niebieska dla odmiany poprzez kilkukrotną częściową fermentację i więdnięcie.
Jak widać sporo tego…

Pierwszy raz mam okazję zapoznać się z bliska z krzewami herbacianymi. Wygląda to niesamowicie. Cała wielka góra porośnięta herbatą. Podchodzimy na pobliski punkt widokowy.Panorama niczego sobie. Dookoła góry. Jak nie herbata to tarasy z ryżem.
Planując wyjazd rozważałem spędzenie całego dnia na plantacji herbaty. Raz by zapoznać się ze specyfiką uprawy a dwa, po portu odpocząć po treku. Życie zminimalizowało te zamierzenia. Spacer krótki, ale mniej więcej już wiemy jak wyglądają pola herbaciane. Po zejściu z punktu widokowego idziemy ścieżką obchodzącą wzgórze nad Ilamem.Całkiem przyjemny spacer. Zielono, wygodna  ścieżka, widoki. A nawet trochę cienia.Podchodzimy na pobliski szczycik.

Wycieczka miała dodatkowy plus, że nie trzeba było nigdzie podjeżdzać. Wracamy do hotelu. Teraz jest czas na rozejrzenie się za pamiątkami. A ponieważ jesteśmy w nepalskim zagłebiu herbaty to wiadomo co kupujemy na prezenty. Sklepy co  krok. Wybór herbat ogromny.  Zielone,  czarne, srebrne. Drogie wyszukane i tanie wszelakie zwykłe. Może się w głowie zakręcić od nadmiaru. Przy okazji robimy sobie spacerek po mieście. Spokojnie spacerujemy główną ulicą. Duży ruch, klaksony, sklepy ze wszystkim co przyjdzie do głowy.Skręcając z głównej ulucy w prawo trafiamy na miejscowy targ.  Przepięknie kolorowo i dla nas egzotycznie. Chodzimy sobie powoli pomiędzy stoiskami. Usiłuję zrobić kilka zdjęć. Ludzie są fascynujący. Kolorowi, pełni życia, uśmiechnięci.

Wychodzimy w końcu. Kończymy zakup pamiątek. Jeszcze tylko szybkie zakupy picia na drogę i wracamy do hotelu na zamówiony wcześniej obiad. Około piętnastej stoimy przy naszym busie. Bagaże lądują na dachu i można wsiadać. Ruszamy kwadrans przed szesnastą. Przed nami długa droga. Szacowany czas dojazdu to 15 godzin. Jakoś damy radę.
Przy zachodzącym słońcu dojeżdżamy do znanego nam już punktu widokowego na wzgórzu Kanyam. Stajemy na chwilkę. Pełno tu nepalskich i hinduskich turystów. Podziwiamy dziewczynki w tradycyjnych, jakże kolorowych strojach. Przy czym my jesteśmy równie ciekawą atrakcją i one koniecznie chcą sobie robić zdjecia z nami.
Podchodzimy w stronę wzgórza, słońce już zaszło. Nie ma więc sensu iść na szczyt. Stoimy jeszcze chwilkę i  wracamy do busa.

A tu niespodzianka. Dosiadły się dwie kobiety i usiadły na miejscach, na  których siedział nasz przewodnik i tragarz.  I nie zamierzają ustąpić. Było wolne więc siadły. A było wolne bo po prostu wszyscy na chwilę wyszli z busa. Kilknaście minut trwa patowa sytuacja. Kierowca ma wszystko gdzieś. Koniec końców Raj musi siedzieć w bardzo niewygodnej pozycji przez całą dalszą drogę.
Jedziemy. Robi się ciemno. Gdzieś koło 21 stajemy na jakieś jedzenie. Niestety w miejscu gdzie zatrzymał się kierowca nie ma nic sensownego. Na szczęście 2o0 metrów dalej znajdujemy zimne, co prawda, somosy. Ale lepsze to niż nic.
Tempo jazdy mamy nadspodziewanie dobre. Za dobre, grozi nam, że w Kathmandu będziemy o 4 nad ranem. A to lekka katastrofa, bo ciężko się o tej porze dobijać się do hotelu. Piećdziesiąt kilometrów przed miastem kierowca staje na dłużej. Widać chce przeczekać do rana, by do miasta wjechać w rozsądnej  godzinie. Tak też się dzieje. O 6:30 lądujemy na obwodnicy, jakieś sześć kilometrów do centrum. Kierowca nie chce jechać dalej. Musimy zabrać bagaże i szukać transportu do hotelu. Na szczęście nie jest to trudne. Taksówki pojawiają sie  w sekundę. Chwila nieodzownego targowania i jedziemy. Na miejscu okazuje się, że jeden pokój już jest dostępny. A reszta koło południa. Dobre i to. Zalegamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *