Jordania w tydzień czyli rekonesans. Dzień drugi: Morze Martwe

Posted on BLOG

Jordania w tydzień czyli rekonesans.

13.03.2019

Dzień drugi: Morze Martwe

 

Rankiem opuściliśmy nasz hotel i ruszyliśmy na południe. Jechaliśmy wzdłuż wschodniego wybrzeża Morza Martwego i rozglądaliśmy się za jakąś plażą. No bo być tu i nie spróbować kąpieli? Trzeba przyznać, że napotykane miejscówki nie grzeszyły standardem. Delikatnie to ująłem, naprawdę 😉

Oczywiście nad Morzem Martwym są specjalne kurorty dla turystów ze zdecydowanie lepszym standardem. Niestety nie znajdują się na trasie naszego przejazdu. No i jak już płacić za wstęp to warto poplażować przynajmniej z pół dnia. A nam szkoda było czasu, Jordania wszak czekała ze wszystkimi swoimi atrakcjami. Zatem plan jest taki, by znaleźć cokolwiek. A jak się uda to nawet wejść do wody.

Muszę przyznać, że choć w życiu wiele widziałem, to chyba nie byłem przygotowany na takie widoki. Możliwe, że byliśmy po/przed sezonem, ale mimo wszystko skala zaśmiecenia i ogólnego nieładu była niespotykana. Zwłaszcza, że byliśmy w miejscu z wielkim potencjałem turystycznym, nawet na skalę światową.

Morze Martwe z racji swojego zasolenia ma cudną właściwość dla tych co nie nabyli umiejętności pływania. Otóż po położeniu się na wodzie ciało nie idzie na dno , tylko unosi się na powierzchni kołysząc się w rytmie fal. No i jaki to luksus chwilę poleżeć na wodzie w marcu. Owszem, trwa to krótko, bo ileż można. A także trzeba bardzo uważać, by woda nie dostała się do oka.

Zatem wychodzimy z wody, rezygnując z wizyty w „części wypoczynkowej” od razu kierując się w stronę prysznicu.

Trzeba przyznać, że prysznic był mniej więcej na poziomie całej plaży. Zbita konstrukcja z kilku desek, do tego skręcone metalowe rurki, Na kamieniach położony stary spleśniały dywan. A woda wypływa oczywiście z gumowego węża. Ale może to mniej istotne. Najważniejsze, że jest woda, bo umyć się po takiej kąpieli to rzecz obowiązkowa. Inaczej sól zostaje nam na skórze i swędzi okrutnie.

Niemniej wszyscy są zadowoleni, bo jednak udało się choć na chwilę poczuć swoją lekkość w Morzu Martwym. Ruszamy dalej wzdłuż wybrzeża. Niedługo później mijamy wejście do najbardziej znanych wadi, czyli Wadi Mujib. Niestety do zwiedzania udostępniony jest dopiero od kwietnia, zatem musimy tę wizytę przełożyć na kiedyś. Ale w ramach rekompensaty mamy zaplanowaną wizytę w innym wadi. I to jeszcze dziś.

Jazda wzdłuż Morza Martwego oznacza przede wszystkim lekki ból szyi, bo cały czas wpatrujemy się w praco. Poza kierowcą oczywiście. Przy pierwszej sensownej okazji stajemy i schodzimy nad brzeg.

Wszędzie sól…

Wychodzi słońce. Woda nabiera lekko turkusowego koloru. A przybrzeżne kryształy soli z daleka wyglądają jak lód.

Spacerujemy sobie po dość pofałdowanym brzegu. Dla nas taki widok jest jednak dość niecodzienny.

Wracamy na parking, ale z góry to wygląda jeszcze lepiej.

Słońce wyszło, więc wracam jeszcze raz na brzeg.

I o ile plaża leżała w wyjątkowo brzydkim miejscu, tak teraz jest wręcz bajkowo. Zupełnie jakbyśmy byli w innym świecie.

W zasadzie to nie morze, a bezodpływowe jezioro położone w tektonicznym Rowie Jordanu. I z roku na rok wysycha w tempie ok. 1 m na rok. Zasolenie sięga 26-30% – to wartość która uniemożliwia jakiekolwiek życie w Morzy Martwym. Żadnych ryb, krabów czy nawet glonów.  Tylko sól…

Jest też miejscem, gdzie występuje największa depresja na świecie, sięgająca 430 metrów poniżej poziomu morza.

Po drugiej stronie morza widać brzeg izraelski, czyli palestyński. Wypatrujemy starej twierdzy obronnej Masady, która powinna być gdzieś dokładnie naprzeciwko.

Turkus i biel wszędzie…

W końcu morze się kończy i możemy dać odpocząć naszym szyjom. Jazda nie trwa długo, bo już czeka na nas Wadi Al -Hasa….

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

CAPTCHA. Wykonaj poniższe działanie *