eordania w tydzień czyli rekonesans.
12 marca
Dzień pierwszy: Jerash
Z Betanii do Jerash jest niecałe 80 kilometrów, toteż po niecałych dwóch godzinach byliśmy na miejscu.
Na teren dawnego miasta wchodzimy przez Łuk Hadriana.
O Jerash trochę więcej dowiedziałem się podczas planowania wyjazdu. Ze zdjęć wyglądało to obiecująco. Ale rzeczywistość znacząco przerosła oczekiwania. Zwiedzanie ruin od czasów Grecji nie jest moim ulubionym zajęciem. Z reguły to jest kupa kamieni, która ma świadczyć o tym jak tu kiedyś było pięknie. Tu zaś jest zupełnie inaczej. Ta przysłowiowa kupa kamieni okazuje się być całkiem dobrze zachowana i daje spore wyobrażenie o tym jak to prezentowało się dwa tysiące lat temu.
Po lewej mijamy długi hipodrom, a już w oddali nie da się nie zauważyć, że tu naprawdę może być ciekawie! Trafiamy na Forum, główny miejski plac o dość oryginalnym owalnym kształcie.
Samo miasto zbudowano za czasów Aleksandra Wielkiego i zwało się Garshu. Kilka wieków później pojawili się tu Rzymianie. Zmienili nazwę na Geraza, zbudowali większość zachowanych do dziś obiektów. W VIII wieku niestety trzęsienie ziemi całkowicie zniszczyło miasto. Dopiero na początku XIX wieku odkryto zachowane ruiny. Dziś Jerash uchodzi za najlepiej zachowane miasto z czasów Cesarstwa Rzymskiego.
Z Forum idziemy Cardo, główną ulicą miasta. Liczy sobie 800 metrów, a jej nawierzchnię stanowią płyty skalne. Jak się dobrze przyjrzeć, widać jeszcze koleiny po połach rydwanów.
Po bokach ulicy stoją rzędem liczne kolumny.
Przy Cardo zlokalizowane były też było kilka świątyń, w tym ta największa, świątynia Artemidy. Ale to za chwilę, wpierw wspinamy się na schody prowadzące do Katedry.
Z jej schodów wejściowych roztacza się całkiem ładny widok na nowe Jerash.
Artemida była patronką miasta, zatem nie dziwi rozmach świątyni poświęconej jej imieniu.
Ulica prowadzi w stronę Bramy Północnej.
Zaraz okok natrafiamy na imponujący rozmiarami Teatr Północny, jeden z dwóch, które były w mieście.
Teatr rzeczywiście robi wrażenie.
Od teatru idziemy górą, równolegle do Cardo. Mijamy pozostałości świątyni Artemidy.
Po sąsiedzku pozostałości kościoła pw. świętych Kosmy i Damiana. A tam ładne i całkiem dobrze zachowane mozaiki.
Obok, w kościele św. Jerzego, mozaiki jak widać czekają na odkrycie 😉
Ta górna ścieżka jest naprawdę widokowa!
W dole owalne forum. Ładnie tu.
Dochodzimy do drugiego z teatrów w Jerash, Teatru Południowego. Znajduje się on blisko Cardo, pewnie dlatego tu jest więcej turystów. Tu też zasadzili się jordańscy muzykanci, którzy w zamian za napiwki usiłują zabawiać turystów. Jeden z nich, przebrany za Beduina gra na szk.. przepraszam jordańskich dudach ogólnie znane melodie zachodniej kultury masowej. Do tego inny instruuje śmiałków do tańca.
Taniec przypomina nieco z kolei popisy Greka Zorby na plaży Morza Egejskiego. Cóż za multikulturowość…
Obok niego, nad Forum stoi świątynia Zeusa. i to byłoby na tyle. Trzeba przyznać, że nam się podobało. Ruiny, ale wyjątkowo malownicze i ciekawe.
Ostanie spojrzenia i kierujemy się do wyjścia. Wyjście, co za niespodzianka, prowadzi przez spory targ z wszelakimi pamiątkami.
Jednak Jerash to nie tylko zachowane ruiny starożytnego miasta, to też przecież normalne, tętniące życiem jordańskie miasto. A po takich to ja lubię się włóczyć. Podjechaliśmy do centrum Jerash, by poszukać czegoś do jedzenia. A przy okazji mogliśmy zobaczyć zwykłe jordańskie miasto. Pełne ludzie, stoisk ze wszelakimi dobrami. Od warzyw, owoców, przez ubrania, garnki po mięso.
To marzec, ale stoiska wyglądają jak u nas w czerwcu. Pełne kolorowych i świeżych warzyw.
Nie mogło zabraknąć cukierni z niezwykle kuszącymi smakołykami…
Zawsze mnie na Wschodzie fascynuje sposób eksponowania tego co się sprzedaje. Aż chce się kupić taki pęczek….
Kończyć wizytę w takim miejscu można tylko w jeden sposób. Smakując pyszną herbatę.
A na koniec dnia zatrzymaliśmy się na górze Nebo. To stąd Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną. I zaraz potem wedle przekazów umarł. Widok owszem rozległy i wrażenie robi. Na szczęście nie pozbawił nas życia 😉 Ponoć przy dobrej pogodzie widać Jerozolimę, ale my w ciemnościach dojrzeliśmy tylko czarną plamę Morza Martwego.
Tak zakończył się nasz pierwszy dzień w Jordanii…