Latino – cz. 12
8 września 2014
Jezioro Titicaca czyli statkiem w piekny rejs.
Po tak długiej jeździe perspektywa kilkugodzinnego wylegiwania się na słońcu cieszy nas bardzo. Jak rejs to rejs. Brakuje tylko drogi na Ostrołękę.
Jezioro Titicaca uchodzi za jedno z najwyżej położonych jezior na świecie, na pewno jest z nich największe. Leży na płaskowyżu Altiplano na wysokości 3835 metrów npm. Jest ogromne, jego rozmiary sięgają 90 na 150 kilometrów. Nie jest może zbyt głębokie, bo średnio ok. 150 metrów, ale wynika to z położenia na Altiplano. Tu wszędzie w miarę równo. Czasem tylko gdzieś na horyzoncie w niebo wystrzeli jakieś pasmo górskie lub pojedynczy stożek wulkanu.
Chmury zatrzymały się na brzegu jeziora i zerwał się silny wiatr.
Cały czas wypływamy z zatoki w której leży Puno.
Łódka spokojnie zmieściła nasza dziesiątkę. Pewnie weszłoby jeszcze drugie tyle. Jedyne ograniczenie to dach. Tu kapitan zasugerował, by nie wchodzić całą grupą. Groziłoby to szybkim przemieszczeniem się do kabiny. Widoki z dachu – niczego sobie. Gdyby jeszcze tak nie wiało. Temperatura też nas nie rozpieszcza. Znacznie poniżej 10 stopni. Dobrze jest tylko wtedy jak słońce wyjdzie zza chmury.
W kabinie zaś przytulnie. Co by nie mówić, pływanie bywa jednak nudne, toteż część zmęczona drogą i wczesna pobudką, szybko posnęła.
Na lądzie już pada.
W pewnym momencie zza brzegu wyłoniły się góry. Niesamowite wrażenie. To było pasmo Kordyliery Królewskiej, po której za kilka dni mamy zamiar chodzić. Widać bardzo wyraźnie, a te ośnieżone szczyty są od nas w odległości 130-150 kilometrów.
Szybko się sycimy tym widokiem, zwłaszcza, że temperaturze niewiele już brakuje do zera stopni. Słuchamy opowieści o jeziorze i naszej wyspie. Pan, mieszkaniec wyspy Amantani, jest bardzo szczęśliwy, że płyniemy właśnie do nich. Zdecydowana większość turystów decyduje się na wyspy Uros, lezące bardzo blisko Puno. Opowiada, że wcześniej turyści prawie w ogóle nie zaglądali do nich. Jeśli już, to ktoś przywiózł na kilka godzin. Tyle, że mieszkańcy nic z tego nie mieli. Zarabiał ktoś inny, w tym wypadku właściciel łodzi. W końcu mieszkańcy skrzyknęli się. Kupili łódź, przystosowali część domów na przyjęcie turystów i interes powoli zaczął się kręcić.
Słońce juz zaszło. Jeszcze tylko resztką promieni oświetla Kordylierę.
W pewnym momencie ktoś krzyczy: „Spójrzcie!” Eeee…, wielki księżyc w pełni zaczyna wychodzić zza naszych odległych gór. Wygląda to obłędnie. Nie zważając na chłód i wiatr wszyscy wychodzimy na zewnątrz by postarać się zapamiętać tak zjawiskowy moment. I oczywiście zrobić kilka zdjęć.
Księżyc już wysoko. Jest już prawie ciemno.
W końcu dopływamy. Łódka cumuje przy przystani. Idziemy po ciemku pod górę w kierunku wsi. Nie trwa to na szczęście jakoś długo. Dzielimy się na trzy grupy. Będziemy spać w domach mieszkańców. I nie zmieścimy sie razem w większej grupie. Zrzucam plecak na łóżko. Szybka kolacja. Spać.
Spis treści:
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2