Latino – cz. 13
9 września 2014
Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
Wyspa Amantani nie jest zbyt duża. Trochę ponad 9 km2, zamieszkana przez 3,5 tysiąca ludzi. Ma kształt zbliżony do koła. Nad wioską widać lekkie wzniesienie. Jak nam powiedziano, są dwa wierzchołki: wyższy – Pachamama i niższy Pachatata. Pachamama w języku inków – keczua, znaczy bogini ziemi. Odpowiedzialna jest za urodzaj pól i płodność. A skoro wyspa posiadała dwa wierzchołki, większy przypadł Pachamamie, a mniejszemu wymyślono nazwę Pachataty. Nic, że taki nie istniał, ale jak jest mama, to może być i tata.
Droga w kierunku szczytu była dość solidnie oznakowana.
Czekało nas niby niewielkie podejście. Niecałe 300 metrów. Ale oznaczało to, że po raz pierwszy na tym wyjeździe przekroczymy 4 tysiące. Nasza aklimatyzacja była jeszcze dość krucha, toteż każdy ruszył swoim, wolnym tempem.
Zabłądzić było nie sposób.
Wznosiliśmy się coraz wyżej, coraz rozleglejsze były widoki. Pogoda dopisywała.
Obraliśmy kierunek na wyższą Pachamamę, za plecami zostawiając niższy wierzchołek.
Krok za krokiem i w końcu wierzchołek. A na nim miejsce poświęcone kultowi Pachamamy. Ogrodzone murowanym i wysokim murkiem. Odbywają się tu coroczne uroczystości ku czci bogini.
Mozna było sobie spokojnie usiąść, delektować się widokiem i uczuciem, że nie trzeba iść wyżej. A widok na jezioro i okoliczne wyspy i dalekie brzegi był całkiem ładny i rozległy.
Trochę się zasiedziałem na górze, zabraknie więc czasu na odwiedzenie drugiego szczytu. Trudno. Statek czekać nie będzie. Powoli schodzę.
To była juz pora wyprowadzania owiec na pastwiska.
Oraz wychodzenia dzieci do szkoły.
Przez chwilę miałem problem jak trafić do mojego domku. Rano wychodząc jakoś nie zwróciłem uwagi na to jak wyglądał. Zresztą, wszystkie zabudowania wyglądały podobnie.
Dziesięć minut błądzenia i na szczęście jestem. Akurat jest pora śniadania. Te w Peru nie należały do szczególnie obfitych. Tu wyglądało to jeszcze zabawniej. Serwetka, sztućce i nieodłączne liście koki. Na szczęście za chwile pojawiła się herbata i kawa, mały i cienki omleto- naleśnik i trochę dżemu. I tyle. No uczta nieziemska.
Mała dygresja. To była taka zasada. Wszędzie śniadania w Peru wyglądały podobnie. Herbata, bułka, dżem, czasem trochę masła i jajko pod różną postacią. Wypytywaliśmy się później miejscowych o co chodzi. Tubylcy traktują śniadanie jako podstawowy posiłek i jedzą naprawdę sporo. I zarazem sądzą, że ludzie z Zachodu na śniadanie zjadają tylko jakaś przekąskę zapijając herbatą lub kawą. Bardzo byli zdziwieni jak opowiedzieliśmy co jemy zazwyczaj na śniadanie i w jakich ilościach.
I sama Gospodyni.
Plecaki na plecy i schodzimy. Pani, zachwycona z naszego pobytu, odprowadzała nas aż do przystani.
Po chwili odpływamy.
Kierunek Puno.
Spis treści:
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2