4 lipca 2023
Dzień pierwszy
Wołosate – Smerek
Dwa lata temu szedłem od kropki w Wołosatem do kropki w Ustroniu w myśl zasady „byle nie czerwonym”. Udało się dojść do Nowego Targu, niestety urlop się skończył i trzeba było wracać. Choć stan stop i opadnięty entuzjazm zdecydowanie ułatwił podjęcie decyzji o powrocie z rzeczonego urlopu.
Zasadniczo miałem być w Himalajach, ale życie pisze swoje scenariusze i nam nie pozostaje czasem nic innego jak przyjąć oferowane warunki. Na Nepal po raz pierwszy chyba w życiu solidne przygotowałem się kondycyjnie. I żeby nie zostać z tą moją super kondycją jak ten Himilsbach z angielskim wymyśliłem GSB na szybko czyli w niecałe dwa tygodnie.
Plan jest taki, że tym razem zasadniczo czerwony, choć po drodze przewidziane są pewne modyfikacje. Wszak projektujący szlaki nie są ludźmi nieomylnymi, a czasem aż się prosi o lekki skok w bok. Bo szlak prowadzony jest bez sensu. A chodzić bez sensu jest trochę bez sensu 😉
Jest 5:30 Brrr… Straszyli burzami i opadami, więc przy kropce w Wołosatem melduje się o tak nikczemnej porze.
W ten sposób zaliczam jakże malowniczy wschód słońca już w trasie.
Trzeba przyznać, że niczego sobie. Zachwycam się oczywiście w marszu, choć wypadałoby usiąść i godnie kontynuować kontemplację. Nic z tego, trzeba iść, Przełęcz Bukowska czeka.
Droga dobrze znana, prosta i dość nudna droga.
Dwie godziny później sytuacja widokowa prezentuje się znacznie lepiej. Jest piękny poranek, widoki choć ograniczone średnią widocznością, to jednak całkiem miłe dla oka.
Rozsypaniec, moja pierwsza góra na drodze.
Kilka minut przed ósmą jestem już na Haliczu. Tu spotykam pierwszych turystów, którzy odsypiają wyprawę na wschód słońca.
Przede mną zielone połoniny, aż chce się iść.
Na szlaku oczywiście dalej pusto. Z każdym krokiem jestem bliżej Tarnicy.
Na Przełęczy pod Tarnicą pierwszy większy postój. Tym razem Tarnicę odpuszczam i trzymam się szlaku. Byłem tyle razy, a droga taka daleka.
I jestem w Ustrzykach. A jest dopiero 11. Hmnn… Mozę coś za szybko… Siadam przy sklepie, czas na dłuższy popas. W międzyczasie nadciągają oczekiwane chmury Zaczyna kropić. Zatem wstrzymuję się z wyjściem dalej. Jakoś nie chce mi się zmoknąć na samym początku.
Po godzinie jednak ruszyłem, choć pogoda dalej wyglądała niewyraźnie. Jakiś większy chwilowy opad dopadł mnie akurat przy wiatce na podejściu. Chwilkę odczekałem i dalej.
Caryńska ładna. Ale wiało niemożebnie. Miejscami też zacinał niewielki deszcz, zatem przerwa ograniczona do minimum, czas lecieć do Berehów.
W Berehach byłem koło 15. Wedle planu tu miałem spać. Posiedziałem tak z pół godziny, spojrzałem na mapę i coś mnie podkusiło. No sam nie wiem co. Trzecia połonina jednego dnia? Ale, cóż, idę. W drodze na Wetlińską najstromsze schody ( brr…), do tego wyraźnie się ochłodziło, a przelotny deszczyk stracił cechy przelotności. A na domiar złego ujrzałem w końcu JĄ. Nową Chatkę Puchatka. Piękna, lśniąca nowością. i w zasadzie to tyle. Obiekt, bo przecież nie schronisko, który jasno pokazuje, że turyści tu są złem koniecznym. W całym wielkim budynku dla odwiedzających przewidziano jedno niewielkie pomieszczenie zwane szumnie bufetem. Szumnie i na wyrost, bo ów bufet oferuje tylko kawę, herbatę i jakieś ciastka. Żadnych ciepłych dań. Aha, i w poniedziałki nieczynne. Aż w środku coś ściskało, mając w pamięci stare schronisko…
W bufecie posiedziałem ze 45 minut, ale w końcu trzeba było wyjść na wietrzną i deszczową połoninę. Poczułem też, że nie mam już tej porannej świeżości. Szło się dość opornie.
Ale co było robić. Smerek czekał z noclegiem i trzeba było jakoś tam dojść.Ostatni szczyt na dziś. Smerek, godzina 18:30.
No to teraz tylko w dół. Było miejscami dość ślisko. Obyło się jednak bez spektakularnych upadków. Równo o 19 byłem w Przystanku Smerek. Kolacja, piwo. Czuje się całkiem nieźle, ale mam duże obawy przed dniem jutrzejszym. Czy zakwasy dadzą żyć…. To może jednak było nierozsądne, żeby pierwszego dnia przelecieć prawie 50 kilometrów. Cóż. Jak widać człowiek głupi i jak młody i jak stary. Nie ma tu jakieś różnicy.
47,4 km – 2470 m w górę – 2515 m w dół
dzień 1/14; kilometry 47/513