Dzień siódmy – Sukethum czyli imprezy ciąg dalszy.
28 października 2019
Chiruwa /1270m/ – Sukethum /1576m/
Wstaliśmy bardzo wcześnie, gdzieś koło 6 rano. Doświadczenia z wczorajszego dnia przekonały nas, by jednak wychodzić wcześniej. Wtedy jest nadzieja, że dłużej będziemy szli zanim znów zrobi sie nieznośnie upalnie. Szybkie śniadanie. I jak już mieliśmy zbierać się do wyjścia na plac, przez naszym hotelikiem wyszło dwóch miejscowych mężczyzn.
Ubrani byli dość intrygująco. Stroje zapewne odświętne. Kolorowe kamizelki z frędzelkami, zwiewne spódnice i nakrycie głowy ozdobione wielkimi ptasimi piórami. W ręku metalowy gong, choć równie dobrze mógłby to być talerz. I zaczęli swój tajemny obrzęd.
Tańczyli do rytmu, który sobie wystukiwali. Było coś z szamańskich obrzędów w tym co widzieliśmy. Hipnotyczny, świdrujący i trochę nieznośny rytm i lekko improwizowane ruchy taneczne. Poranny obrzęd przyciągnął wszystkich mieszkańców wioski. Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie.
I z 30 minutowym poślizgiem, o 7:30 ruszamy w drogę. Początek dość przyjemny. Droga tylko lekko wznosi się pod górę. Do tego pogoda podobna do wczorajszej. Spore zachmurzenie i dość rzeźko.Pierwszy dziś z wielu mostków. Na szczęście nie musimy iść po starym. W oddali już widać Taplethok.
Stajemy tu na krótki postój. Znajduje się tu posterunek kontrolny. Raj pokazuje nasze permity. Jednakowoż musimy wyskoczyć jeszcze z 2000 rupii (18$). Lokalna społeczność uchwaliła niedawno swój podatek. Bywa i tak… Kasa za permit wszak idzie do Kathmandu, a opłata za wstęp do Parku Narodowego również ląduje w stolicy. Zatem co się dziwić władzom lokalnym. One też chcą swój kawałek tortu. Czyli zasze pieniądze. Po załątwieniu formalności przechodzimy na drugi brzeg rzeki.Znowu siatkówka…
Mijamy niewielkie pola z dorastającym ryżem i powoli podchodzimy wyżej pomiędzy luźno rosnącymi wysokimi drzewami.Podejście jest strome i oczywiście z tej okazji musiało wyjść słońce.
Jesteśmy wysoko ponad dnem doliny. Zatrzymujemy się w prostej herbaciarni. Miejscowi umilają sobie czas grając w interesującą odmianę bilarda. Zamiast kul płaskie krążki, a zamiast kija palce. Takie skrzyżowanie bilarda z kapslami. Anka D. postanowia poznać szybko zasady i ograć miejscowych zawodowców. A reszta siedzi sobie spokojnie w cieniu popijając herbatę.Dziś bardzo długi dzień, zatem nie tracimy czasu na przydługie siedzenie.
Kilkanaście minut za wsią, na przełamaniu bocznego grzbietu spotykamy coś na kształt cmentarza. W niedalekim Tybecie zwłoki są wystawiane na pożarcie ptakom i dzikim zwierzętom w specjalnych miejscach w oddaleniu od wsi. To co widzimy przypomina mi kamienny cokół, służący właśnie do tego.Teraz ścieżka idzie całkiem wygodnym trawersem. Oczywiście zaraz potem schodzimy sporo w dół. Zejście kończy się na rzece. Tu kolejny most. Siadamy na odpoczynek. Upał daje sie już we znaki. Po drugiej stronie zaczyna się Sukethum. Przechodzimy na drugą stronę.
Kilka minut stromego podejścia i przed nami ukazuje się wejście do doliny a tuż przed nami pięknie położony guest house. Do kolejnej wioski jest ponoć 4-5 godzin drogi. Uwzględniając, że teraz trzeba stanać na przerwę obiadową wychodzi nam, że dojdziemy solidnie po zmroku. Drugi dzień z rzędu. A mamy też za sobą dwa pełne dni wyczerpującej jazdy. Trzeba kiedyś zwolnić. A tu tak kusi… A co tam… Zostajemy. W takiej pięknej scenerii… Ta łączka z zieloną trawką… No to dziś będą wakacje!Możemy skupić się na podziwianiu widoków. W oddali widać czubek wielkiej białej góry. To Jannu!
Guest house prowadzi prawdzwy Szerpa spod Everestu. I co najważniejsze, przywiózł ze sobą tamtejsze zwyczaje prowadzenia interesu. Jadalnia jest duża i jasna. Pokoje skromne ale czyste. Przy wejściu stoi duża butla z darmową filtrowaną wodą do picia. Jest też prawdziwa karta z dużą ilością potraw do wyboru. Będzie wyżerka!Złożyliśmy zamówienie na obiad. Cudowny czas wolny przeznaczamy na pranie, mycie, ćwiczenia rozciągające lub po prostu najnormalniejsze w świecie nicnierobienie.Posileni obiadem idziemy na mały spacer w górę wsi.Już po kilku minutach dochodzimy do punktu widokowego.Ładnie tu, chyba nie ma po co iść wyżej. Dziś zatem relaks.
Pod wieczór przychodzą do nas z wizytą mieszkańcy wioski i zaczyna się zabawa. Tańce, śpiewy. Wśród bawiących się krąży tajemniczy pojemnik z którego kobiety – bo to one stanowią zdecydowaną większość w grupie – pociągają co chwilę kolejny łyk. Nazywa się to tongba i jest to napój posiadający zapewne jakieś procenty. Wali drożdżami i podawany jest na ciepło. Smaczne to nie jest. Ale pożądany efekt przynosi. Panie wyglądaja jakby już bawiły się od kilku godzin. Humor maja doskonały, ruchy dość płynne. Jednakowoż kondycji odmówić im nie sposób. 😉
Póżniej zabawa przenosi się do środka. Zanosi sie na długi wieczór.
My szybko odpadamy. Pobudka wszak o szóstej. Odgłosy zabawy słyszymy jeszcze dobrze po północy. 😉
Na koniec karta menu – bedę wrzucał w celach informacyjnych. Dla ułatwienia przeliczania 100Rs to ok. 3,5zł. Nocleg kosztował 250Rs od osoby.