Latino – cz. 16
9-10 września 2014
Copacabana czyli o wrażeniach z porannej drogi krzyżowej.
W sumie zatrzymaliśmy się w tym mieście tylko na nocleg, większość chce z rana jechać do La Paz. Ustalamy planowaną godzinę odjazdu – 9:30. Mamy godzinę czasu na cokolwiek. Jedni idą na kawę. Inni nad jezioro. W kilka osób podchodzimy pod katedrę. Katedra usytuowana przy rozległym placu zajmuje spory obszar, Jest jak inne tutejsze kościoły niezbyt wysoka. Biel ścian ładnie kontrastuje z mocnym błękitem nieba. Wewnątrz znajduje sie otoczony wielkim kultem wizerunek Czarnej Madonny, ściągający rzesze pielgrzymów z Peru, Boliwii i pozostałych krajów Ameryki Południowej.
Wchodząc podziwiamy pięknie rzeźbione wrota.
Wewnątrz tradycyjnie zdjęć robić nie wolno. Bez zdobień, surowo i wręcz banalnie. Kontrastuje z tym bardzo bogato zdobiony ołtarz. Wykonany z marmuru z duża ilością srebra. W środku stoi prawie czterometrowa figura Matki Boski Gromnicznej. Wyrzeźbiona z hebanu, stąd zapewne zaczęto nazywać ją także Czarną Madonną. Bogato zdobiona złotem. Maryja trzyma w lewej ręce dzieciątko. ubrana jest w strój inkaskiej księżniczki. Głowę zdobi złota korona. Rzeźba nigdy nie opuszcza katedry. Podczas procesji używa się się kopii, obnosząc ją po mieście.
Po chwili wychodzimy z ciemnego kościoła. Reszta idzie załatwiać drobne sprawy przedwyjazdowe, ja zaś zastanawiam się czy zdążę wejść na pobliską górę. Mam 50 minut.
Zaczynamy podejście. Z rozmiarów drogi widać, że odwiedzają to miejsce tłumy wiernych.
I jak to góra. Jest stromo. Czasu mam naprawdę niewiele a na bieganie po czterech tysiącach nie jestem gotowy. Toteż idę i dyszę okrutnie. Po czwartej stacji wychodzę na przełączkę. Ozdobiona jest piękną figurką Jezusa. Chwila oddechu na zdjęcie.
Liczę stacje drogi krzyżowej. Minąłem dziesiątą, do końca niedaleko. Schody bardzo wyślizgane. Nie idę sam. Jeszcze wczesna pora, nie jest to też czas wielkiego święta patronki, ale kilkunastu pielgrzymów mijam po drodze.
W końcu jestem na szczycie. W oczach ciemno. Siadam i łapię powietrze. Zrobiłem 150 metrów podejścia w 25 minut. Ledwo żyję. Siły przywraca mi każdy kolejny oddech, a przede wszystkim widoki na lezące w dole miasto.
Na szczycie Kalwarii stoją kamienne kapliczki.
Teraz dopiero widać jak pięknie położona jest Copacabana.
Przy murku płoną świeczki, zapalone przez pielgrzymów. Każda zapewne w jakieś ważnej intencji dla której ci ludzie ponieśli trud wędrówki.
Szybko wracam na dół. Jeszcze tylko krótki spacer po spokojnych o tej porze uliczkach i po chwili jestem w hotelu.
Zdążyłem. Trzeba żegnać się z tym miejscem. Zarzucamy plecaki i idziemy w stronę dworca. Jeszcze po drodze udaje się zrobić kilka zdjęć. Naprawdę zaczyna mi się tu podobać.
Busy do La Paz odjeżdżają z głównego placu. Nie trzeba dużo szukać. Od razu zostajemy skierowani do właściwego autobusu.
Copacabanę potraktowaliśmy jako miejsce w którym mieliśmy tylko się przespać i z rana ruszać do La Paz. Im dłużej tu byliśmy, tym bardziej miasto przekonywało, że warto spędzić tu znacznie więcej czasu. Spokojna i senna atmosfera. Ruchliwy i kolorowy targ. Urzekające widoki na błękitne jezioro. Uśmiechnięci i przyjaźni ludzie. Wąskie i zachęcające do poznania uliczki i zaułki. Mecząca wspinaczka na Kalwarię wynagrodzona nie dającymi się zapomnieć widokami. Tonąca w półmroku katedra, ze świętym wizerunkiem Maryi do którego pielgrzymują wierni z całej Ameryki Południowej. Żal ruszac dalej. Niestety. Gdyby człowiek miał tak z miesiąc więcej… Autobus już czeka.
La Paz też.
cz. 8 – Ollantaytambo czyli najdrozszy pociąg świata
cz. 13 – Wyspa Amantani czyli z wizytą u Pachamamy
cz. 14 – Uros czyli wyspa ktora umie pływać
cz. 21 – Kordyliera czyli spacer z widokiem na góry – dzień 2