Dzień pierwszy
8 października 2016
Jeśli chce się dostać do Nepalu nie wydając przy tym fortuny trzeba się pogodzić z faktem, że zajmie to sporo czasu ale za to dostarczy wiele rozrywki. O wszystkim oczywiście decyduje przypadek bo sposobów dotarcia na miejsce jest wiele, w zależności od linii lotniczej. Długie wyczekiwanie na promocję kończy się w momencie, gdy pojawia się oferta z Qatar Airways. Kathmandu z Wiednia poniżej 2000 zł. Terminy pasują idealnie, nie ma się co zastanawiać, trzeba kupować póki są jeszcze bilety. Po godzinie mamy je! Ciekawe, dopiero wtedy zaczyna dochodzić do głowy myśl, że jedziemy do Nepalu. Z luźnego planu staje się to rzeczywistością. Niby trzeci raz, ale od ostatniego razu minęło już osiem lat.
Jedzie nas całkiem liczna grupa – 11 osób. Będzie wesoło. Część z nas wybiera samolot jako sposób dotarcia do Wiednia, a część – tnąc koszty ile się da – jedzie Polskim Busem. A potem to co zawsze. Planowanie dojazdu, treku, pakowanie, pozwolenia, ubezpieczenie etc… Koniec końców 7 października, krótko po 18 wsiadamy w Warszawie do autobusu. Od razu są emocje. Jarek zaliczył spóźnienie i tylko ma okazję dotknąć odjeżdżający autobus. Szybko i nerwowo sprawdzamy wszelkie rozkłady by Jarek miał szansę zdążyć jutro w Wiedniu na samolot. Udaje się znaleźć pociąg i jest szansa złapać nas w Katowicach. A żeby było jeszcze więcej emocji, nie da się do Padalca zadzwonić. W końcu łapiemy go siedzącego w pociągu do Krakowa. Po chwili Jarek siedzi w pociągu do Katowic. A kilka godzin później już z nami – w autobusie do Wiednia.
W Wiedniu jesteśmy o nieludzkiej porze, coś koło 5 rano. Postanawiamy przeczekać do rana na dworcu kolejowym. Na lotnisku mamy być po południu, zatem mamy cały dzień na zapoznanie się z Wiedniem. Siódma. Można iść. Zaczynamy od Belwederu, bo akurat leży po drodze do centrum.
Pogoda dopisuje, a park wokół pałacu naprawdę może się podobać. Zwłaszcza w tym momencie, gdy poza nami nie ma praktycznie nikogo.
Przechodząc na tyły Górnego Belwederu przed nami staje panorama miasta z widoczną strzelistą wieżą katedry.
Jak wierzyć zasłyszanej legendzie jak się chce tu wrócić trzeba dotknąć tej zacnej rzeźby. A gdzie to wątpliwości nie mamy.
Padalec jak widać chciałby jeszcze Wiedeń zobaczyć…
Mijamy po drodze najprawdziwszy pomnik wdzięczności dla Armii Czerwonej za wyzwolenie Wiednia. Dziwny jest ten świat….
Nieopodal kościół św. Karola Boromeusza. Barok najwyższej próby.
Stąd już deptakiem dochodzimy do centrum. Już dziewiąta. Powoli budzą się grupy turystów i zaczynają zapełniać wszystkie ulice. Pod katedrą czeka już na nas dziki tłum. Szybkie spojrzenie do środka i trzeba uciekać.
Druga część grupy już doleciała do Wiednia i umawiamy się pod domem Hundertwassera. Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. O! Jak tu ładnie. To sporej wielkości kamienica, a właściwie cały kwartał wybudowana według projektu Hundertwassera. Można wyczuć pewne podobieństwo z Barceloną Gaudiego.
Spotykamy się z druga grupą. Jesteśmy już prawie w komplecie. Marcin z Moniką będą na nas czekać już w Kathmandu. Zwiedzać nam się już zbytnio nie chce. Idziemy na pobliski targ gdzie jest czas by spróbować kiełbasek popijając oczywiście piwem. Koniec końców czas na lotnisko. Sprawnie lokujemy się w samolocie Qatar Airways i usiłujemy trochę odpocząć po pierwszej nieprzespanej nocy. Przed nami taka druga..